|
|
r e c e n z j e
|
Po pierwsze muszę się przyznać, że fanem tych mistrzów brutalności jestem od ich początków jeszcze w 1985. Belial (Chile) jest jednym z zespołów, które śmiało można nazwać żywym mitem. To już trzeci ich krążek, po wydanym w 1993 albumie "Australophitecus" i "Grotesque" w roku 1997. Są oni liderami stylu Grind Death na południowoamerykańskim poziomie. "Perversion" jest bez wątpienia najbardziej zachwycającym i najlepszym materiałem, jaki dotąd wydali. Mamy tu 9 porażających kompozycji, które mnie osobiście doprowadzają do szaleństwa. Bass Chalo brzmi, jak karabin maszynowy. Wokal Corvi brzmi ciut bardziej deathmetalowo, niż na ich wcześniejszych dokonaniach. Poza tym znaczącą rolę w sprawie odgrywa za perkusją Wolfy, niesamowicie uderzając pedałami podwójnej centrali. Tym, którzy jeszcze nie mieli szansy usłyszeć Belial, można powiedzieć, że ich brzmienie jest swego rodzaju miksturą "F.E.T.O" i "Diatribes" autorstwa Napalm Death, z elementami Pungent Stench. Jest niejako bardziej wybitne, bo przecież Belial rozwinęli swój styl, gdy tamte zespoły jeszcze nie istniały... Kawałki "New Potions", "Foul Smelling Life", "Claustrophilia" czy "Lord Of Flies" stały się już klasykami Beliala, który na południowoamerykańskiej scenie jest jednym z najbardziej wiekowych bandów. Należy podkreślić, że typowo sarkastyczne, groteskowe i wypaczone teksty są autorstwa wokalisty Corvi, który od początku istnienia zespołu ma bardzo oryginalne podejście do spraw z nim związanych. Podsumowując, jest to materiał bardzo dobry i godny polecenia. [- Blasfemo]
Kontakt z zespołem poprzez: http://realbelial.cjb.net email: ,
Catasris pochodzą z Rancagua / Chile i są dowodem na to, że wciąż istnieją zespoły dobrze znające korzenie death metalu. To wydawnictwo zawiera 13 chaotycznych, rytualnych hymnów przywodzących wspomnienie takich wielkich, jak Inverted, Deceased, wczesny Mystifier z elementami nowoczesnego death metalu pokroju Krisiun. Odbiorca ma wrażenie, że zespół naprawdę włożył sporo wysiłku w ten materiał, który zresztą posiada całkiem niezłe brzmienie, jak na niezależne wydawnictwo. Gitary mogłyby być cięższe, jednak nie odciska się to niekorzystnie na ogólnej jakości, jaką reprezentuje sobą ten band. Oprawa graficzna jest dla mnie jedną z najlepszych, jakie widziałem u południowoamerykańskich kapel. Na specjalną wzmiankę zasługuje tu wokal, brzmiący jak jeden z najlepszych w Chile, śpiewający po hiszpańsku, czytelny i totalnie brutalny. Osobiście polubiłem cały album - nie znudził mnie ani na chwilę w żadnym momencie. Każda z kompozycji posiada jakby swą indywidualną osobowość i nie staje się monotonna. Teksty są tak mroczne, jak antychrześcijańskie, jednak nie trącą typowością - w przesłaniu Catarsis kryje się bowiem znacznie głębsze znaczenie. Podsumowując, sądzę, że jako zespół są w stanie pokazać znacznie więcej, jako że miałem okazję uczestniczyć w ich występie na BIOBIO Metal Fest 2. Jest tu naprawdę mnóstwo dobrych pomysłów, porządny warsztat i mam nadzieję, że uda im się osiągnąć to drobne coś, co posiadają większe zespoły. Stąd pozostaje już tylko piąć się w górę... [- Blasfemo ]
Jose Ortiz
Av. Chorrillos 1534
Depto 21 , Ramon Torres
Rancagua / VI Región
Chile
Crionics ma w sobie to małe coś, co pozwala wyjść kapelom do ludzi i się tego nie wstydzić. Ba... - idąc o krok dalej powiedziałbym, że Crionics ma wg mnie to małe coś, co pozwoli im dumnie, ramię w ramię z największymi reprezentować nasz kraj poza jego granicami. Krakowski kwartet udowodnił, że można śmiało wędrować wyznaczonymi już szlakami, nie będąc zwykłym klonem któregoś z wielkich. Wręcz przeciwnie - w moim odczuciu Crionics pokazał, że można chłostać po chrystusowej twarzy ze świeżą siłą, dziką agresją, maniakalną perfekcją... i ponad wszystko uzyskać zamierzony skutek. "Human Error: Ways To Selfdestruction" jest potwierdzeniem tego, że jak się chce to można... a pola do popisu wbrew wielu opiniom nie brak.
Krążek utrzymany jest w piorunujących blackowych klimatach z dodającymi przestrzeni całości, ciekawie dobieranymi klawiszami. Ostre tempo narzucone przez otwierający tę puchę Pandory "Satanic Syndrome 666" zaraz po paru sekundowym wstępie, trzymane jest do ostatnich podrygów krążka. Powiem szczerze, że całość materiału najbardziej pachnie mi dokonaniami Dimmu Borgir, zwłaszcza w partiach gdzie klawisze zaczynają wychodzić nas pierwszy plan, praca wioseł natomiast nawiązuje momentami do zagrywek poczciwego Emperor. Bardzo dużym atutem całości materiału jest urozmaicona, piekielna praca Warana na wokalu, nie narzucająca w ten sposób pewnego rodzaju monotonii widocznej w dokonaniach innych zespołów. Materiał jest ciekawy pod każdym względem tak naprawdę, urozmaicona aranżacja, dopieszczona praca gitar i szalone solowe zagrywki, pewna jazda perkusisty, na przemian to kuszące to biczujące klawisze...
Tak słuchając po raz kolejny tego materiału, ciesząc duszę jakością produkcji, zastanawiam się, czym żesz do jasnego groma, to nasze młode pokolenie jest dokarmiane, skąd taka pasja, ten perfekcjonizm... Trzymać jednak będę kciuki przede wszystkim, aby po tak potężnym debiucie i wzlocie na tak wysoki pułap, woda sodowa nie wypłukała z mózgu młodzikom z Crionics tego, co tam najważniejsze... Myślę, że jak sobie z tym poradzą to reszta powinna pójść jak po przysłowiowym maśle... tak sobie właśnie myślę... a czas pokaże co i jak... [- Lord Darnok]
Więcej o zespole poczytać można na http://www.crionics.prv.pl
Zero litości, absolutna muzyczna dewastacja. "Completely Devoted" jest, jak huragan kopletnego zniszczenia wygenerowany przez wyrachowanego do granic możliwości zabójcę terrorystę. Pod ciosami "Completely Devoted" padam na kolana i za każdym razem, gdy się podnoszę coś ciężkiego znowu ląduje na mojej głowie. Aż do abslutneg wycieńczenia. Ktoś podaje mi tlen, stawia na nogi i znowu się zaczyna "Vertigo", "Completely Devoted", "Street News", "Beyond Reincarnation" i tak trwa do końcowego dźwięku. A później znowu, znowu, znowu...Te 35 minut, które trwa "Completely Devoted" jest doskonałą instrukcją do muzycznej masakry.
O Damnable jest ostatnimi czasy głośniej, pojawia się jakby więcej wywiadów, z których wynika między innymi, że muzycy są zadowoleni ze współpracy z niemiecką Cudgel Agency. Zespół gra sporo koncertów w kraju jak i za granicą. Pozostaje im tylko życzyć: oby tak dalej.
I jeszcze jedna krótka myśl na zakończenie. Otóż tak brutalna muza jest chyba jedyną, w której wykorzystanie automatu perkusyjnego zupełnie mi nie przeszkadza. Oczywiście każdy zespół chce mieć żywego perkusistę, ale słuchając dokonań choćby Mortician, czy teraz właśnie Damnable dochodzę do wniosku, że przy pomocy automatu również można świetnie sobie poradzić. Osobną kwestią są tu występy na żywo, ale przynajmniej maszyna nie zacznie nażekać, że ręce i nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
ARRRRRRGGGGGGHHHH!!!!. To dobre uczucie, móc wypowiadać się o zespole, którego muzyka perfekcyjne wpasowuje się w nasz gust. Death Living pochodzi z Chile. Recenzję rozpocznę od stwierdzenia tego, co oczywiste dla najstarszych metalowców: jeszcze kilka lat temu nagranie albumu było rzeczą zajebiście trudną dla zespołu nie pochodzącego ze stolicy Santiago. Death Living powstał w 1991 i tak było w jego przypadku do roku 1998, kiedy to chłopaki wydali swą demówkę. Teraz jednak wydali epkę "Forever Underground Occult And Magic", która nieźle mnie zaskoczyła po przesłuchaniu. Zawiera ona pięć prawdziwych hymnów mrocznego, antychrześcijańskiego death-trashowego grania. Pierwsze cztery kawałki są w języku hiszpańskim i jedynie utwór ostatni, od którego pochodzi tytuł materiału, jest wykonany po angielsku. To jest na plus dla Death Living, ponieważ fakt, że śpiewają po hiszpańsku może okazać się rzeczą nieco ryzykowną. Niewiele jest kapel, które to czynią i brzmi to nieźle, ponieważ hiszpański nie rymuje się tak łatwo, jak angielski. Niemniej jednak rezultat jest cudowny i to wszystko brzmi nawet bardziej bluźnierczo. Praca poszczególnych instrumentów jest perfekcyjna w stylistyce wykonywanego gatunku muzyki. Brzmienie, jak i produkcja są wspaniałe i sądzę, że ukazują one to, co Death Living zamierzał pokazać od początku. Jeśli musiałbym wymienić jakiekolwiek wpływy, które można by zauważyć w tej muzyce, nie byłoby to łatwe, gdyż w znacznej części zespół wypracował własny styl. Można jedynie wspomnieć o kombinacji Nocturnal Breed, pierwszych dokonań Slayera, oraz Rotting Christ. Pomimo tego, specyficznie w kilku ostatnich fragmentach nieco blisko im do Sodom. Wszystko to dokonane jest na sposób Death Living i jest to ich własny sposób. Kawałki w stylu "Aqui habita el espíritu del diablo","Odio Al Falso Impostor" oraz "Forever Underground Occult And Magic" będą rozkoszą dla death-trashowców. Mam tylko nadzieję, że zyskają zasłużone im uznanie, gdyż ta epka w pełni przezwycięża kilka produkcji zespołów znacznie większych, które moim zdaniem wydają słabiutki materiał. Metal, to Ciemność i tym jest Death Living.
[- Blasfemo ]
Death Living
P.O.Box 505,
Curico,
CHILE
Album ten naprawdę mnie zaskoczył. Nie będę obwijać w bawełnę. Jeśli pragniecie posłuchać PURE Black Metal prosto z Puerto Montt/Chile jak najbardziej polecam właśnie to wydawnictwo. "Flying Across The Misty Gardens" to osiem kawałków potężnego, mrocznego black metalu. Tą produkcją ci południowcy walą prosto z mostu. Obchodzą się bez jakiś tam klawiszowych zagrywek. Słychac tu wyraźne wpływy pierwszych dokonań Darkthrone, Satyricon, Immortal i Mayhem. Nawet, w piątym kawałku "Garden Of Mist" przypominają mi się pewne zagrywki dobrego Sarcofago. Ale nie myślcie sobie, że Hetroertzen są kolejną kopią wielkich tego gatunku. Pomimo pewnych słyszalnych podobieństw, prawdą jest, że posiadają swój własny styl. Duży wpływ ma tu rzucająca się w ucho praca na perce Raffel (rozumuję, że to lider zespołu).
Jeżeli przypuszczaliście, że nie ma już ratunku w Chile przed mnożącym się gównem w stylu Cradle of Shit czy Pimu Korgir, to grubo sie myliliście - narodził się nowy demon i zwie się Hetroertzen.
http://www14.brinkster.com/hetroertzen/ email: [email protected] [- Blasfemo ]
W moim odtwarzaczu kręci się właśnie płyta "Forever Burning Ashes" krakowskiej formacji Holy Death. Dla niewtajemniczonych dodam, że Holy Death to jeden z pierwszych polskich zespołów grających black metal. Wielu, którzy zaczynali razem z nimi nie ma w dniu dzisiejszym nic wspólnego z muzyką. Necronosferatus pozostaje jednak wierny swoim ideom, nie zbacza z drogi, którą obrał i za to na pewno należy się mu szacunek.
Moje pierwsze zetknięcie się z muzyką Holy Death to materiał pt. "Megido". Były to czasy rozkwitu szaleństwa na punkcie black metalu w Norwegii, jak również w całej pozostałej części kontynentu. Wówczas Holy Death zwrócili moją uwagę ponieważ nie grali tak jak 90% zespołów w tej części globu. Nie próbowali kopiować nikogo z północy. Grali swoją muzykę, której na pewno bliżej było do dokonań zespołów greckich takich jak Varathron, Necromantia i innych. W zasadzie, biorąc oczywiście pod uwagę muzyczny rozwój zespołu, Holy Death dalej gra swoje, nie patrząc na panujące trendy panujące w szeroko rozumianym black metalu. Tej muzyce w dalszym ciągu najbliżej jest do tego co spłodziła scena grecka (jest to oczywiście tylko moje subiektywne odczucie, jako fana muzyki). Czego mogą się wiec spodziewać Ci, którzy nie słyszeli jeszcze Holy Death? Na "Forever Burning Ashes" otrzymacie porządną dawkę black metalu, utrzymanego w średnich tempach, podpartego klawiszami. Wokal nie wybiega poza ramy gatunku, choć z pewnością głos Necronosferatusa jest rozpoznawalny wśród wielu innych wokalistów black metalowych. Numery są bardzo dobrze zaaranżowane, a moją uwagę zwraca najmocniej świetna motoryka albumu. Istotna rolę pełnią także różnego rodzaju intra wplecione utwory. Ciężko jest mi wskazać utwory, które można nazwać najlepszymi. Cała płyta jest po prostu bardzo równa. Uwagę zwraca również świetna wersja "Killed by Death" z repertuaru Motorhead.
Dodam jeszcze, że na płycie znalazły się również utwory z 1997 roku - ep "Evil" oraz z 1994 roku. To na pewno smakowity kąsek i możliwość zapoznania się z twórczością Holy Death sprzed kilku lat.
C/o Holy Death
Necronosferatus Guardian Luciferi
30-960 Kraków 1
P.O.Box 399 Poland
e-mail: [email protected]
Letal Solaris przesłał nam singiel z kawałkiem zatytułowanym "Black Tears". Pochodzą oni po części z Santiago, po części z Valparaiso (Chile) i celują we wzrost znaczenia powiększającej się południowoamerykańskiej sceny doom. Pomimo tego, że jest to tylko jeden utwór, muzyka ta daje dobry wgląd na to, co zespół reprezentuje. Mamy tu do czynienia z klimatami doom z pewna ilością wpływów black metalu. Zespół posiada dwóch wokalistów. Jorge śpiewa growlem i jeśli słuchaliście "Lost Paradise" zespołu Paradise Lost, wiecie, o czym mówię. Drugą osoba jest Valentina z idealnym do tego rodzaju muzyki głosem, której choć brakuje troche - ma dobre zaplecze wokalne. Oboje prowadzą ze sobą wokalny dialog na wiele rozmaitych sposobów. Kompozycja ta jest dobrze pomyślana i może stanowić porównanie z tym, co zespoły pokroju Theatre of Tragedy i The 3rd and The Mortal prezentowały na swych wcześniejszych dokonaniach. Ta zapowiedź tego, co znajdzie się na najbliższej epce zespołu, wypełnia słuchacza odczuciem, że Lethal Solaris doskonale da o sobie znać w przyszłości i że z pewnością nie rozczaruje zwolenników dobrego doom metalu. [- Blasfemo ]
http://www.letalsolaris.cjb.net
Długo, naprawdę długo kazały nam czekać na kolejny album dwa demony tworzące Limbonic Art. Daemon i Morfeus od nagrania "Ad Noctum" zajmowali się różnymi mniej lub bardziej interesującymi sprawami. Czasami zastanawiałem się w ogóle czy usłyszę jeszcze muzykę nagraną pod szyldem Limbonic Art.
Warto było czekać? No cóż, proste pytanie prosta odpowiedź warto było. Według mnie to najlepszy kawałek muzyki jaki nagrali Ci panowie. Na pewno "The Ultimate Death Worship" bije na głowę wszystko ca Limbonic Art wydali od czasu premiery "Moon in the Scorpio". Już od pierwszych dźwięków poznajemy, że to Limbonic Art., ich brzmienie, ten wokal, pewien rodzaj "syntetyczności" wywołany dużą dawką elektroniki mam tu na myśli "gary". Mi już jednak przy pierwszym przesłuchaniu rzucił się na uszy pazur, ostrość gitarowych partii nowych utworów, którą zespół mnie zaskoczył. Pierwsza płyta była wielkim sukcesem głównie za sprawą doskonałych partii symfonicznych, kolejne albumy przynosiły coraz większy rozwój techniki gitarowej, który jednak nie szedł w idealnej parze z symfoniką nagrań. Na "The Ultimate Death Worship" doczekałem się w końcu doskonałego połączenia obu tych składników i to właśnie sprawia, że uważam ten krążek za najlepszy w dyskografii zespołu. Jest to również najlepiej zrealizowany album. Brzmienie jak wcześniej wspominałem ostre, chwilami brudne cały czas jednak przestrzenne. Zapewne Daemon i Morfeus nie będą mogli się nachwalić studia, atmosfery, realizatora i temu podobnych kwestii mających wpływ na to, co słyszymy na "The Ultimate Death Worship". Moimi zdecydowanymi faworytami na tej płycie są utwór tytułowy, dziesięciominutowy "Towars The Oblivion of Darkness" (to, co dzieje się pod koniec tego kawałka to arcymistrzostwo!), oraz "Funeral of Death". Na koniec wspomnę jeszcze o gościnnym udziale niejakiego Attili Csihara, który maczał swoje łapy, a raczej struny głosowe w "From the Shades of Hatred. Ostatnia wiadomość dla czytających: warto posłuchać. Zresztą Ci, którzy lubią symfonię w black metalu wiedzą, że "The Ultimate Death Worship" to absolutny mus dla nich...
Całkiem niespodziewanie w moje łapska dostał się debiutancki album Mithras (tutaj swoje podziękowania kieruję do Andrzeja z Damnable). Zespół pochodzi z Anglii i tworzy go dwóch muzyków (trzeci pan jest z tego co mi wiadomo jedynie sesyjnym muzykiem wspomagającym pozostałą dwójkę podczas koncertów).
Co ciekawe wcześniej formacja działała pod szyldem Imperator. Pewnie niejednemu maniakowi muzyki metalowej zdarzyło się pomylić angoli z pewnym łódzkim zespołem...
Sami artyści swoją muzykę określają jako Brutal Epic Death Metal i trzeba przyznać, że jest w tym sporo prawdy. Jedno jest pewne, jak by nie nazwać ich muzyki to na pewno nie są to kolejne smutasy, którym brakuje sił w rękach by solidniej przyłożyć w swoje instrumenty. W końcu poza kilkoma mniej lub bardziej chlubnymi wyjątkami, Wielka Brytania słynie w ostatnich latach z wyjątkowo ckliwych, gotyckich bądź doomowych zespołów. Dlatego Mithras można chyba nazwać jedną z nadziei brytyjskiej sceny death metalowej.
Już któryś raz słucham "Forever advancing... legions" i na usta ciśnie mi się jedno porównanie, które w dużej części będzie jednocześnie podsumowaniem i wyznacznikiem tego czego może się spodziewać potencjalny słuchacz. Chodzi mi mianowicie o Morbid Angel. Leon i spółka wzorowo odrobili zadanie domowe z działu pt. Morbid Angel od "Covenant" do "Gateways to Annihilation" i właśnie w tych rejonach osadzili swoją twórczość. Styl pracy bębnów w szybkich, średnich i wolniejszych momentach kojarzą mi się z tym co uwielbiam u Sandovala. Mithras najmocniej przypomina amerykanów jeśli chodzi o gitary. Gitary rytmiczne, pewne patenty tak charakterystyczne dla Morbid Angel, w szczególności sposób gry i brzmienie solówek sprawiają, że zastanawiam się czy w czasie sesji nie towarzyszył przypadkiem muzykom Trey Azagthoth.
Oczywiście byłbym niesprawiedliwy gdybym stwierdził, że Mithras zrzynają bezczelnie z Morbid Angel. Mają również swoje pomysły, a co najważniejsze w tej muzie potrafią naprawdę solidnie przyłożyć. I chwała im za to.
www.mithras.freeserve.co.uk
Wręcz nieopisana przyjemność kopnęła moje doczesne szczątki, mogąc zrecenzować materiał zespołu North - "Korona". Materiał powstał na przestrzeni 1994 - 98 i został nagrany wiosna 2001 roku... Korona to 9 kawałów o łącznym czasie trwania, przeszło 47min. Sama muzyka to spora dawka mocno przemyślanego, rytmicznego Black'u na najwyższym poziomie. Mimo że muzyka nie zawiera jakiś szczególnie kolorowych riffów, lecz całościowo to black do którego nie można się przyczepić w żaden sposób. Całość muzyki jest utrzymana raczej w średnim tempie z ciekawymi zwolnieniami. Zaryzykuje stwierdzenia, że muzyka swym charakterem przypomina Nokturnal Mortum, jednakże jej giga plusem jest wokal. Co prawda na pewno znajdzie się rzesza oponentów, że teksty oparte na historii słowiańskiej są już wystarczająco ograne/oklepane, oraz tych co stwierdzą, że nasz język ojczysty nie wróży wielkiej kariery ale ja twierdzę, że to jest ogromny atut North. Przecież jesteśmy Polakami i powinniśmy propagować ojczysty język, oraz historie naszych pradziadów i tu chwała dla North. Dla mnie ta tematyka jest dozgonnie otwarta i interesująca. Bardzo miłe jest też użycie fragmentu Wesela Stanisława Wyspiańskiego pt. "Nieśmiertelna Duma", który to kończy zawartość krążka.
Myślę, że ten materiał powinien otworzyć większa drogę do kariery członkom North, jest naprawdę godny uwagi i gorąco go polecam. Tak trzymać!!! [- Mardead ]
North
Krzysztof "Sirkis" Grzywacz
ul. Działowskiego 100/53
87-100 Toruń
Mam oto przyjemność wypowiedzieć się na temat najnowszego, szóstego już albumu szwedzkiego Opeth. Półtora roku po wyśmienitym "Blackwater Park" zespół prezentuje nam krążek będący częścią dwupłytowego wydawnictwa. "Deliverance" określa się mianem albumu brutalnego, podczas gdy część druga, zatytułowana "Damnation" (zapowiadana na marzec 2025) ma być spokojna i melancholijna. Nowy album zawiera sześć utworów o zróżnicowanej, charakterystycznej dla Opeth stylistyce. Nie ma tu stricte szybkich, ciężkich kompozycji. Growling Mike'a z płyty na płytę staje się niższy i bardziej surowy, niemniej jednak i tu mamy momenty, gdzie nie słychać przesterów, natomiast delikatne akustyczne gitary towarzyszą czystej linii wokalnej. Nie jest więc to materiał wyłącznie ostry. Rozpoczynający płytę wściekły z początku "Wrath" zawiera moim zdaniem typowo rockową solówkę ...rockową, gdyby nie to brzmienie reszty instrumentów. Z kolei kawałek drugi, tytułowy, za sprawą swej melodyki i dynamiki (rewelacyjna końcówka) stanie się z pewnością wyśmienitym zabójcą dla publiczności na koncertach. Ma ponad 13 minut! Utwór czwarty - czysto akustyczny - wspaniale ukazuje kunszt kompozytorski Akerfeldt'a. Gitara brzmi lirycznie i bardzo nastrojowo. Będący dalej "Master's Apprentices" wyrywa słuchacza z chwilowej zadumy swą ciężką melodyką i połamanym rytmem. I tu następuje rzecz, która mnie osobiście nieco na tym albumie irytuje. W połowie utworu mamy do czynienia z gościnnym udziałem (już drugim zresztą na tym albumie) Stevena Wilsona z Porcupine Tree, który także zmiksował i wyprodukował "Deliverance". Jego partia brzmi w pewnym momencie zbyt podobnie do jego macierzystego zespołu. Ktoś mógłby stwierdzić po tym fragmencie , że nie ma w ogóle do czynienia z Opeth! A przecież zespół ten jest tak niezwykle charakterystyczny i rozpoznawalny. Po chwili jednak wraca Mike z wokalem tak niskim, że Krzysiu Barnes moim zdaniem wysiada. Kompozycja szósta zatytułowana "By The Pain I See In Others" jest już typowo opethowa, no może z wyjątkiem kilku partii wokalnych, którym blisko do black metalu, oraz zakręconego fragmentu przywołującego skojarzenie z jakimś mrocznym walczykiem. Całość kończy się dziwnie, puszczoną od tyłu wokalizą przypominającą mi jakąś mantrę. Może ma to związek z oczekiwaną drugą częścią owego podwójnego wydawnictwa. Podsumowując, materiał to ciekawy, jak zawsze zróżnicowany i moim zdaniem godny polecenia. A to już chyba czyni go dobrym...
[- Deathox]
To już 11 oficjalna produkcja Satyricona. Niestety, po tak długim oczekiwaniu na nowego długograja kapeli, która już jest, bądź co bądź, legendą Black Metalu, następuje aż tak wielkie rozczarowanie.
Po wielkich sukcesach "The Shadowthrone" i "Nemesis Divina", panowie zaczęli eksperymenty, które to przynajmniej w moim odczuciu nie okazały się być jakimś bunczucznym uniesieniem sztuki mroku i muzyki. Cóż, nowa płyta to osiem kawałków o łącznej długości 54 minut i 30 sekund. Początek dość obiecujący... Pierwszy kawałek nawiązuje dość mocno do poprzedniej produkcji ale posiada klimat Nemesis. Później zaczynają się dość odważne eksperymenty muzyczne ale jakoś nie wchodzące mi w ucho. Pojawiają się damskie głosiki, niekiedy wręcz bardzo ciekawe zagrywki gitarowe, dość częste zmiany tępa, recytacje i różne inne efekty klawiszowe. Dopiero kawałek nr 6 "Repined Bastard Nation" zasługuje na większą uwagę, tu wszystko idzie jak trzeba, pojawia się agresja, której jest odrobinę za mało w poprzednich numerach, następnie znów po niezłym początku, kawałek zwalnia i ciągnie się jak dupy drut kolczasty. Całość kończy numer, który chyba tylko przez to ze trwa 14 minut i jest po prostu monotonny, dobija całkowicie. Myślę, że bardziej już objechać się tego nie da. Jak malarz chce nadmiernie upiększyć dzieło to wychodzi mu kicz i chyba właśnie to się stało w Satyriconie.
Podsumowując, prawie każdy kawałek zaczyna się ciekawie ale później dostaje przyspieszenia ślimaka pełzającego po taśmie samoprzylepnej i kończy zajebiście nieciekawie. Płyta jest zbyt monotonna i brakuje w niej siły i agresji. To kolejny twór muzy, do którego chyba trzeba się przyzwyczaić by go polubić. Wg mnie jedyni odbiorcy, którzy mogli by być uraczeni tą muzyką to maniacy Satyricona i to właśnie im polecam tę produkcję. Reszcie polecam posłuchanie dla zaspokojenia ciekawości i oby wasze wrażenia były lepsze od moich... [- Mardead ]
Sheolgeenna (Chile) chłosta nasze neurony, niczym jakaś pochodząca z otchłani bestia. Prawie 40 minut furii i zniszczenia. Sekretem tej produkcji jest ukazanie niesamowitej sztuki bez żadnych upiększeń - sztuki, która może stać się metalowym precedensem w odniesieniu do Ameryki Łacińskiej. Prowodyrem tego jest czeski artysta Jaromir Bezruc. Ta wydana przez czilijską wytwórnię Rawforce rzecz jest bez wątpienia najlepszą death metalową produkcją zrealizowaną w tym kraju w roku 2002. Sheolgeenna jest zespołem, o którym wiele się mówi od czasu wydanego kilka lat temu demo "Emerge From The Outside Skies". Teraz, przy okazji debiutanckiego "The dark Chambers... " kapela ta nie robi nic poza potwierdzeniem pokładanych w niej oczekiwań co do tego złowrogiego dzieła. W żadnym sensie niespotykana cudowność. Warrior i Draconis toczą prawdziwe bitwy swymi ostrymi, jak brzytwa gitarami i należy tu wspomnieć także o wielkiej mądrości, jaką zawiera w swych partiach perkusji mistrz Pablo Clares (Atomic A., Totten Korps, Execrator, Regnant ...). Czyni on naprawdę budzące grozę dzieło! Darkon na wokalu wkłada ogromny wysiłek w swe gardło, porównywalne z pierwszym wokalistą Sinister.
Tych dziesięć złowrogich i pełnych okultyzmu hymnów nie pozostawia wątpliwości, że Sheolgeenna rozwinęła własny styl wewnątrz death metalowej sceny, jednak z naleciałościami boskich Morbid Angel z czasów "Domination" i "Covenant". Takie to jest - absolutnie porywające!!! Trudno jest wskazać jeden utwór, który miałby być tym ulubionym, ponieważ wszystkie one są doskonałe. Mogę także dodać, że kawałki "Apocryphal", oraz "Arlmagika - Shogel" - przedtem zawarte na debiutanckim demo - zostały dołączone do tego wydawnictwa i brzmią teraz diabelsko, jak zresztą cały CD. Album został tak wysoce dopieszczony, że po jego przesłuchaniu słuchacza wypełnia wręcz pożądanie, by usłyszeć go ponownie. Ta produkcja zasługuje na to, by była słuchana przez rzesze fanów gatunku death na całym świecie. Miejmy nadzieję, że Rawforce poradzi sobie z dystrybucją i promocją, na jaką band ten zasługuje. Nie pozostało już wiele do dodania, poza gratulacjami dla zespołu, oraz dla wytwórni za tak wyśmienitą produkcję. [- Blasfemo]
Więcej o zespole na http://www.sheolgeenna.cjb.net or email:
Split CD Spawn Of Satan / Bloodsick okazał się dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem z paru względów, z których najważniejszym oczywiście to zawarte na nim dźwięki. Dokładniej chodzi o to, że muza, którą zacząłem się bezlitośnie upajać, okazała się być wielkim powrotem do największych kapel z początków death metalu, a tego ostatnio na scenie nie ma za wiele.
Kwintet amerykański Spawn Of Satan rozgrzebali piekło dawno pochowane i zapomniane gdzieś w odległych czasach, po wielkim death metalowym "boom-ie" na początku lat 90. Stałe tempo charakteryzujące brutalny, agresywny i piekielny death metal w starym stylu... Przypominają mi się pierwsze dokonania szwedzkich gwiazdorów Entombed, Dismember... z większym ciężarem, potężniejszym i pełniejszym brzmieniem na wiosłach. Momentami materiał ten zachodzi troszkę, thrashowymi perełkami z lat 80tych, jak pierwsze długograje Kreatora czy Slayera... Wokale jednak zdecydowanie bardziej deathowe lecz dość czytelne i bluźniercze po same boże pachy. Pięć trzy-cztero minutowych, krwistych kawałków Spawn Of Satan przyodzianych w dzikie solówki jak na tę muzę przystało, nie pozostawia cienia wątpliwości, że ci panowie dobrze wiedzą co robią i robią to znakomicie.
Druga połowa krążka to pięć kawałków z niewydanego dotychczas demo Bloodsick. Muza cholernie agresywna, więcej zmian tępa niż na materiale Spawn..., utwory pełne ciekawych zagrywek. Wokale bardziej thrashowe aniżeli Spawn Of Satan jednak, o dziwo, nie wpływające negatywnie na ogólny ciężar materiału. Bloodsick po niedługim czasie jednak zmienili nazwę na Soulless i pod tym szyldem podobno majstrują dalej i jeżeli grają z taką dziką mocą jak to okazali na tym demo, to jest to na pewno zespół godny uwagi.
Ogólnie rzecz biorąc, podsumowując "Split CD" Spawn Of Satan / Bloodsick jest krążkiem, który poleciłbym wszystkim fanom dobrego, powtórzę, dobrego, piekielnego thrash-deathu na miarę dzisiejszych czasów. [- Lord Darnok]
Szczegóły pod adresem http://hellsheadbangers.com/thespawnofsatanbloodsick.html
Testimony tworzy sześciu panów, czyli G.Piwowarczyk - woc, J.Cichocki - git, P.Bartkowski - git, L.Rojek - bas, S.Kubkowski - synt, P.Hinz - gary. Początki zespołu datują się na 1997 rok. W tym czasie przez zespół przewinęło się trochę ludzi, chłopaki zagrali parę sztuk itd. "Sigurd" to kolejne demo ekipy ze Starogardu Gdańskiego.
Materiał trwa niespełna pół godziny i składają się na niego kolejno: "Non Eden", "Condemned City", "Ovum Irae", "Sigurd" oraz bonus w postaci "Sigurd" multimedia videoclip, który mnie osobiście bardzo zaskoczył.
Wadą jak i zaletą może być trudność z jednoznacznym sklasyfikowaniem tego co tworzy Testimony. Przewijają się tu elementy heavy, thrash i black metalu. Ściera się tu prostota z chęcią zaprezentowania czegoś ambitnego, utechnicznionego. Moje porównanie do heavy metalu bierze się chyba z tego, że "Sigurd" zawiera sporą dawkę melodyki. Kompozycje są mocno rozbudowane i przemyślane. Widać (słychać), że materiał nie mógł być stworzony w ciągu przysłowiowego tygodnia. Zespół ma szansę osiągnięcia muzycznej rozpoznawalności, zależy to oczywiście od samych muzyków ich zaangażowania w to co będą robić, no i na pewno od łutu szczęścia. Ludzie tworzący Testimony potrafią wplatać emocje, których brak zabił już wiele kapel, którym technicznie nie można było zarzucić zbyt wiele.
Na koniec kilka słów o samej produkcji. Na tym polu czegoś mi brakuje. Materiał nagrany jest poprawnie, to znaczy wszystko słychać, żaden instrument nie wychyla się ponad inny, nie ma jakiś "dołów" i temu podobnych. Wydaje mi jednak, że lepiej byłoby dać gitarom trochę ostrzejsze, bardziej gryzące brzmienie. Wówczas muzyka Testimony miała by ostrzejsze pazury....
e-mail:[email protected] www.testimony.prv.pl
|
|
|