|
|
r e c e n z j e
|

01 Walczyć Nie Chcę
02 Condemnation
03 Rotten Dreams
04 Venom & Envy
No i nadeszła w końcu pora opisania materiału zespołu metalowego z kobietą za mikrofonem... Różne chodzą opinię na temat łączenia agresywnych, szarpanych, metalowych zagrywek z żeńskim głosem. Nie da się ukryć, że zdecydowana większość podchodzi do tego trochę jakby z przymrużeniem oka, nie dość poważnie. Dziwne...
Homo Homini Lupus to materiał spójny, czysty i przejrzysty oparty na bazie nie do końca konwencjonalnych thrashowych zagrywek gitarowych z pewnymi elementami heavy i niech mnie grom z jasnego nieba w dupę zerżnie, jeśli nie słyszałem tu również paru deathowych zagrywek.
Bardzo przyzwoite zaplecze techniczne, sporo melodii i ciekawych rozwiązań. Głos Joanny na szczęście daleko odbiega od cukierkowego postękiwania w przeciwnym razie miałbym nie lada orzech do zgryzienia;) Chociaż po pierwszych paru przesłuchaniach tego dwudziestominutowego materiału brakowało mi ciutkę więcej "jaja" za mikrofonem, trochę więcej agresji, to chyba było to bardziej podyktowane nastawieniem na troszkę inny materiał. Dziś mogę szczerze powiedzieć, że "Homo Homini Lupus" słucham z przyjemnością i wszystko na tym demo jest gdzie być powinno. Jest to materiał o parę półek wyżej umieszczony od poprzedniego/pierwszego demosa "Stronger Than Destiny" pod każdym względem. Przewyższa atrakcyjnością/chwytliwością, potężniejszym i dużo lepszym brzmieniem, bardziej pewnymi siebie, głębszymi i pełniejszymi wokalami. Jest to materiał dużo bardziej dojrzały. Trzy kompozycje w języku angielskim i otwierający "Walczyć Nie Chcę" na pewno nie są łatwe do odbioru dla każdego metalmaniaka i to właśnie za sprawą żeńskiego wokalu, który dodaje tu pewnego smaku odrębności, jakiejś dziwnej przestrzeni... która nie każdemu musi dobrze leżeć. Dla części po prostu to nie jest materiał "true" i koniec...
Nie ulega wątpliwości, że Asbeel jako zespół rozwija się w opatrzonym sobie kierunku i postęp między dwoma kolejnymi wydawnictwami jest potężny. Grają to co chcą, to co lubią i z bardzo ciekawym skutkiem. Homo Homini Lupus swoich fanów na pewno zdobędzie bo w moim przekonaniu jest ich wart, to że pewnie równie wielu nie weźmie tego demo do ręki... to... wolna wola każdego z osobna. [- Lord Darnok]
Więcej o Asbeel znajdziecie na http://asbeel.metal.pl

01 The Dawning
02 An Epic Defiance
03 The Prophecy Unfolds
04 Sword-carved Skin
05 Forever Buried Pain
06 Crawling Through Vile
07 The Collision Of Despair
08 Deserving Death
09 Voices Beyond Reason
10 Lost Euphoria part II
11 The Last Of My Commands
12 Starve
"Kurwa, będę ich uwielbiał!" Te słowa zwykłem sobie powtarzać zawsze wtedy, gdy na metalowej scenie pojawia się zespół mający w sobie to "coś", co powala mnie na kolana. Takim zespołem jest Detonation. Skład, to czterech kolesi z Holandii: Koen Romeijn (g,voc), Mike Ferguson (g), Otto Schimmelpenninck (b) and Thomas Kalksma (dr). Określają oni swoją muzykę mianem ciężkiego, melodyjnego death/thrash metalu. Już pierwsze minuty ich debiutanckiego krążka sprawiają niezwykle dobre wrażenie. Zespół z Holandii, jednak tak zbliżony charakterem do szwedzkiej fali melodyjnego death metalu. Natychmiast pojawiają mi się skojarzenia ze starszymi In Flames i Soilwork, At The Gates, czy Dark Tranquility (tak przy okazji: świetna okładka jest dziełem Niklasa Sundina z Dark Tranquility właśnie). Dwutygodniowy pobyt w studio Excess w Rotterdamie (Sierpień/Wrzesień 2002) pozwolił zarejestrować świeży i brutalnie brzmiący melodyjny materiał.
Gitary brzmią naprawdę nieźle, sekcja rytmiczna jest idealnie zgrana. Wokal jest typowy dla tego gatunku muzyki - dość brutalny, jednak zrozumiały. Tych 12 kawałków (46 minut) wydaje się być tak ciekawymi, że aż trudno uwierzyć, że Detonation nie zdołali zawrzeć odpowiedniego kontraktu z żadną z wytwórni i postanowili wydać album dzięki własnym staraniom. Po kilkukrotnym przesłuchaniu tego krążka jestem w stanie wyróżnić kilka kompozycji. Melodyjny riff na początku "Sword-carved Skin" sprawia, że czuję obecność ducha Chucka Shuldinera. Cały ten kawałek jest dla mnie jedną z najjaśniejszych stron "An Epic Defiance". Następny, zatytułowany "Forever Buried Pain", może także stać się jednym z przebojów na tym wydawnictwie (Taa, po prostu uwielbiam słowo "przebój" w odniesieniu do metalowej muzy). Godny polecenia jest także utwór siódmy zatytułowany "The Collision Of Despair" - nie tak dynamiczny, jak np. kawałek tytułowy, jednak z dobrą melodią i ciekawymi zwolnieniami. "Deserving Death" jest dla mnie kolejnym zabójczym kawałkiem. Riffy melodyczne są tu po prostu zajebiste. Podobnie jest z instrumentalnym "Lost Euphoria Part2"...
Najwyższa pora zakończyć tę recenzję. Mógłbym jeszcze długo wychwalać to wydawnictwo - należy ono do tego rodzaju, jakiego po prostu kocham słuchać. Muza z duchem, świeżością, zrobiona z jajami. Taki jest Detonation! Powodzenia chłopaki! [- Deathox]
O kapeli poczytacie na http://www.detonation.nl lub emailem pod adres

01 Asaku Marsuti
02 The Seven Sibbiti
03 Ningiszida
04 The Ancient Ones Monstrous
05 Gat Etemmi
06 Anzu Storm
07 Azag Rite
08 Dingur Xul
09 The Gate Of Pazuzu
10 Summa Amelu Kasip
11 Shub Nigurath Space Outside
12 Yog Sothoth Dominion
Nie jestem stanie ukryć faktu, że płyta ta powoli zaczyna mnie pożerać... Jasny gwint! Nie wiedziałem do końca czego się spodziewać po tym wydawnictwie i podszedłem do niego niezbyt przygotowany. Mam za swoje. Teraz, od dni już nie pamiętam ilu, Gat Etemmi linczuje mnie po twarzy, spija wszelką energię i rośnie w siłę z każdym kolejnym zakręceniem tegoż krążka.
Utwór po utworze, dopasowany jeden do drugiego rewelacyjnie zasysają słuchacza w czterdziestominutowy trans. Ta płyta zabija swoją atmosferą i chwytliwością zaserwowanego przez Domain materiału. Dwanaście kawałków, w tym trzy intropochodne wstawki i zamykający całość utwór instrumentalny, tworzą jedną zwartą i spójną całość od początku do golutkiego końca. O demonicznym vokalu Pawła dużo już zostało powiedziane, przeplatany tu i ówdzie ciekawymi dodatkami nie pozostawia chwili na luźny oddech. Całość oparta na, jakże charakterystycznym tempie z czasów pierwszych materiałów Toma G. Warriora, zaaranżowana została w sposób nie zezwalający na wyswobodzenie się spod szpon Gat Etemmi przed faktycznym końcem płyty. Co gorsza, po każdym razie gdy mój odtwarzacz milknie na dobre, czuję niepohamowaną potrzebę zapuszczenia tego krążka raz jeszcze. Tak też się dzieje. I jeszcze raz.
Domain moim skromnym zdaniem wydało jedną z najlepszych pozycji minionego roku na naszej scenie wśród tych, które stawiają na pierwszym miejscu obok agresji również chwytliwość i spójność materiału. Jest to również zdecydowanie odskocznia od morderczych wyścigów garmanów na dzisiejszej scenie. Ten materiał naprawdę rozbudza coś niedobrego... Gat Etemmiiiiiiiiiiiii... [- Lord Darnok]
Więcej info o zespole na http://www.domain-band.tk

01 Intro - Black Metal Warriors
02 Revelations From An Old Age
03 Born By The Rape Of One Beast
04 From The Darkness Comes The Queen
05 Unholy March
06 Memories From The One
07 Battle Of The Honour
08 Conqueror's Saga
Ktoś kiedyś wymyślił sobie, że prawdziwy Black-metal może pochodzić wyłącznie ze Skandynawii... Wydaje mi się, że jednak czas sprawia, że takie słowa okazują się totalnymi pomyłkami. Przykładem jest tu kapela, która raczej mieszka dość daleko od kolebki blaciku. Mowa tu oczywiście, o Evilwar. Kapela pochodzi w Brazylii i jeśli Brazylijczycy potrafią grac na gitarach tak jak kopać piłkę to chyba kończyć nie musze. Ale dość pisaniny z pod znaku "o dupie i Marynie..." Nie będę także sie rozpisywal dokładniej o Evilwar jako kapeli - to sobie każdy zainteresowany poczyta z ich stronki, oraz ściągnie kawałki promo.
Osiem kawałków o łącznym czasie trwania niespełna 40 minut utrzymane w black'owym stylu przypominającym takie gwiazdy jak choćby Satyricon, lub początki Emperora. Już sama wkładka jak na produkcje promocyjną jest imponująca. Utrzymana w klasycznym balck'owym stylu średniowiecznych wojen z obszernymi zdjęciami członków zespołu, mocno przyciąga wzrok. Muzyka natomiast, chociaż utrzymana w średnim tępie idzie niezmiernie ciekawie i zgrabnie, choć zbyt równo. Sama muza to dawka bardzo przyzwoitego melodyjnego i dość technicznego black'u, co daje do myślenia o niezwykłym potencjale muzycznym i technicznym tej kapeli. Najlepszy wg mnie jest kawałek tytułowy. Ten naprawdę jest grrr... i zgrabnie wchodzi w ucho. Ale niestety zauważyłem, że brzmienie pomiędzy poszczególnymi kawałkami troszeczkę się miesza z death'owym, tak jakby materiał powstawał na przestrzeni kilku lat i był zbiorem pomysłów. Nie zmienia to faktu ze całość muzyki jest przyjemna do słuchania.
Podsumowując... Unholy March to muza, której nie powinno się pominąć. Jak każdy debiutancki krążek ma swoje błędy i niemoże być inaczej, ale jak chłopaki popracują to, kto wie czy następny krążek nie przyniesie im sukcesów.(Albo złapią wiatr albo zejdą na psy)... [- Mardead]
Więcej info o kapeli na http://www.evilwar.com.br

01 Extra Sensorial Journey
02 The Great Massacre (Verset 666)
03 Wisdom Of The Graves
04 Life Surge
05 Epitaph Of The Elder Ones
06 Trihedron
07 Scientific War
08 La Citee De Marbre (The Marble City)
09 Psychotic Democracy
Ten francuski kwartet założony w roku 1999 zdążył wydać trzy materiały demosy, nim w zeszłym roku podpisał papiery z wytwórnią Diamond Productions. Sesja nagraniowa w Update Studio (Salernes/Francja) na przełomie września i października przyniosła w rezultacie ten 45 minutowy kawałek dobrej jakości death metalu. Osobiście odbieram to wydawnictwo, jako dobrze zakorzenione w ostatnich wydawnictwach Morbid Angel z ery David'a Vincent'a. Tak, to jest peirwszy wpływ, jaki przychodzi mi na myśl, gdy słucham "Synthetically Revived" - zresztą wpływ najbardziej się wyróżniający. Nic wprawdzie dziwnego, bowiem sami członkowie zespołu wymieniają Morbid Angel wśród swoich głównych fascynacji, obok takich jakich jak Suffocation. Z początku próbowałem nawet wpasować to ten to tamten utwór Kabbal na jakieś niekonwencjonalne wydawnictwo Morbidów (typu "B-Sides")... jednak za każdym razem, gdy pod rząd słuchałem tego CD, wręcz szczerzyło się to wydawnictwo do mnie, i jak przyszło co do czego, to konkretnych porównań znaleźć nie mogłem. Po prostu dowiodłem samemu sobie, że ten materiał jest daleki od bycia przeklętą kopią jakiegokolwiek innego bandu.
Zbyt wiele jest tu i tam tych małych drobiazgów, które sprawiają, że "Synthetically Revived" stoi prężnie na własnych nogach. Ci panowie ukazali bardzo wyraźnie, którą drogą zdecydowali się podążać (i jest to bardzo dobry wybór, muszę przyznać).
Dziewięć dobrze wykonanych, utrzymanych w średnim tempie death metalowych kawałków, włączywszy w to pasjonujący utwór dedykowany jedynemu w swoim rodzaju Chuckowi (RIP), zatytułowany "La Citee de Marbre" (Marmurowe miasto). Świetne, chwytające riffy z kilkoma przebijającymi się przez nie zakręconymi solówkami. Do tego ładnie zaaranżowane zmiany tempa, niskie, lecz rozpoznawalne growle. Ogólnie dobra produkcja. Okładka wykonana przez Jacka Wiśniewskiego - brzmi znajomo? Kto do Diabła powiedział, że death metal, to gatunek na wymarciu?!?
"Get a glimpse on your beloved world, it's maybe your life that I will crush with pain" - faktycznie miażdżący debiut, a zespół jest naprawdę wart, by trzymać za nim oczy otwarte! [- Lord Darnok]
Więcej o zespole na http://www.kabbal.com lub Diamond Productions

01 Stories From Distant Shores
02 The Path
03 First Bloody Raid
04 Cuimhnich Co Leis A Tha Thu (Remember)
05 Outlaw
06 Ancient Thoughts
07 Wheeping Of The Unborn
08 Enchanted
09 Tränen Der Trauer
Muszę przyznać, że z początku moje nastawienie do tego wydawnictwa było nieco sceptyczne. Nazwa zespołu... kolejna retrospekcja do czasów Wikingów, co przypomina mi o "793 - The Battle Of Lindisfarne", kawałku z dyskografii Enslaved. Przygotowałem się na wysłuchanie muzyki wzbogaconej o dźwięki takie, jak tętent koni, szczęk mieczy czy pradawne trąby zagrzewające pogańskich wojowników do bitwy. Lindisfarne okazał się istotnie zespołem o wiking-metalowych wpływach, jednak nie tak dalece rozumianych i wyraźnych, jak podejrzewałem.
Grupa pochodzi z niemieckiego miasteczka Solingen - "Vengeance Of The Elder" jest drugim wydawnictwem tego młodego, pięcioosobowego zespołu. Ich muzyka, to mieszanka blacku i melodyjnego death metalu. Czasem gitary grają dwie niezależne melodie, co ukazuje fascynację muzyków wspomnianym wyżej melodyjnym death'em. Miłośnik black metalowego szarpania usłyszy tu czasami szybkie, czasami wolniejsze i nieco folkowe (przynajmniej dla mnie) partie. Może te folkowe odczucie pochodzi od partii basu, które chwilami brzmią po prostu skocznie. Spokojnie! Są tu także momenty, kiedy struny tego basu są pociągane szybko - w takt tremoli wybijanych "podwójną stopą". Nie ma tu żadnego budowania atmosfery za pomocą klawiszy, wokal jest typowo blackmetalowy - surowy, ale słowa są w miarę rozpoznawalne, więc możecie tu usłyszeć historie o... cóż, posłuchajcie sami, bo jest to liryczny koncept (utwór 9 jest po niemiecku, więc nie jestem pewien, czy do tego konceptu pasuje). Czasem po prostu nie wiem, czy muzyka ta jest raczej blackmetalowa, czy też bardziej (melodycznie) death'owa ...ale czy te wszystkie ramy gatunkowe są tak naprawdę ważne?
Materiał jest na wyrównanym poziomie, więc trudno jest mi wskazać kompozycję, która by się jakoś wyróżniała. Produkcja mogłaby być według mnie wykonana lepiej, jednak pamiętajmy, że członkowie zespołu wydali ten krążek własnym nakładem. Jeżeli ktoś lubi tego typu granie, Lindisfarne z pewności przykuje jego uwagę.[- Deathox]
Więcej o kapeli na http://www.lindisfarne793.de

01 The Evil Remains The Same
02 Satan Descends
03 The Unmarked Graves
04 13th Disciple
05 Fortress Of Doom
06 Demon's Rape
07 Void Of Pain
08 Enter The Hiolocaust
09 Burn Till Death
10 Blinded By Illusions
11 Formula XXX
12 All Hell Breaks Loose [Misfits cover]
Są takie rodzaje zespołów, że gdy natkniecie się na ich istnienie, nie możecie po prostu przejść obok - tak, by na Was nie wpłynęły. Tak właśnie jakiś czas temu stało się ze mną... Wiedziałem, że muszę drążyć ten zespół głębiej już po przesłuchaniu kilku kawałków z ich poprzednich wydawnictw. Muszę powiedzieć, że nadal jestem nieźle zdumiony rezultatami osiągniętymi przez ten szwedzki kwartet na "The Unmarked Graves". Jak niektórzy mawiają - trzeci materiał wyznacza wielki krok dla zespołu, to wtedy dany band podupada i uderza twarzą w grunt, albo ukazuje swą jakość i zdecydowanie... I zgadnijcie, co...
Maze Of Torment szturmuje juz czwartym długograjem! Oto fakty przemawiające za tym, że w przypadku tego wydawnictwa niewiele już trzeba dodawać... Materiał nagrano w dobrze znanym The Abyss Studio, a wyprodukował go Peter Tägtgren... W wielkim skrócie - "The Unmarked Graves" naprawdę kopie w tyłek. Bardzo w stylu starej thrash metalowej szkoły, ze złowrogim, ostrym brzmieniem i ogólnie wyśmienitą produkcją. Ostra jak brzytwa praca gitar, bezkompromisowe wokale, huczący bas i wściekła gra bębnów - mimo to daleko od jakiegokolwiek szaleńczych blastów.
Pewne fakty przemawiają za tym, że w przypadku tego wydawnictwa niewiele już trzeba dodawać... Materiał nagrano w dobrze znanym The Abyss Studio, a wyprodukował go Peter Tägtgren... W wielkim skrócie - "The Unmarked Graves" naprawdę kopie w tyłek. Bardzo w stylu starej thrash metalowej szkoły, ze złowrogim, ostrym brzmieniem i ogólnie wyśmienitą produkcją. Ostra jak brzytwa praca gitar, bezkompromisowe wokale, huczący bas i wściekła gra bębnów - mimo to daleko od jakiegokolwiek szaleńczych blastów.
Jeśli musiałbym wskazać tu jakichś wielkich, by dać Wam rozeznanie, czego możecie oczekiwać - byłoby to cos w rodzaju niebywałej mieszanki furii wczesnego Kreator i Possessed z delikatnymi odniesieniami do Hypocrisy, dodanymi tu i ówdzie... Po prostu wyobraźcie sobie intensywność tego dzieła. Wręcz prosi ono słuchacza, by podkręcił głośność bardziej i bardziej! Fakt, że wydawnictwo ukazało się nakładem Hellspawn Records (Dark Funeral / Infernal / Abruptum), to tylko plus przemawiający na korzyść piekła rozpętanego przez tych chłopaków... Nawet znajdujący się tu cover ma tą swojego rodzaju moc nadaną przez Maze Of Torment...
Osobiście, moimi ulubionymi kompozycjami na tym wydawnictwie są "13th Disciple" oraz "Void Of Pain"... takie "evil" jak kocham, te kawałki sprawiają, że cały drżę z podekscytowania... oj tak, do cholery!
Brutalnie, agresywnie, bombardowanie prosto w twarz, a daleko od bycia monotonnym... i o to właśnie tu chodzi! Upewnijcie się, że potraficie tak dalej, chłopaki! [- Lord Darnok]
Więcej info na http://www.mazeoftorment.da.ru

01 Phantasma
02 Crown Of Pain
03 Arch Mysteria
04 Thousand Stars Ablaze
05 Starlight
06 Amok (Wheep In Delerium)
07 Ghost In The Fog
08 Enigma
09 Sweet Holocaust
10 Time Of Revelation
11 Dark Muse
Trochę już zostało na temat tego materiału powiedziane jak i napisane jako, że został on zarejestrowany prawie rok temu... Teraz jednak nadszedł nareszcie czas oficjalnego wydania debutu Trójmiejskiego Medebor. Bardzo dobrze się też stało, jako że "Phantasma" nie dość, że jest materiałem godnym publikacji to jest to płyta, której nie można nie polecić.
Dotychczas zespół ten znałem tylko z różnych koncertów i miałem na jego temat swoje zdanie, całkiem przychylne. Poziomem jaki zaprezentowali muzycy Medebor na wersji studyjnej poniekąd znanego mi już materiału zostałem bardzo mile zaskoczony. Wybiega on daleko ponad to, co można usłyszeć na organizowanych w naszym kraju koncertach rangi lokalnej. W przeciwieństwie do koncertowych występów, na tym krążku jest wszystko - ba! - wszystko słychać! "Phantasma" ukazuje w pełni jak najbardziej profesjonalne oblicze zespołu.
Rozbudowane, powiedziałbym nawet dopieszczone kompozycje wirują w klimatach takich zespołów jak Moonspell, Anathema czy Paradise Lost z czasów swojej świetności i płyt, które naznaczyły nieodwracalnie metalową scenę. Tutaj każdy utwór ma swój własny smaczek, rozwinięcie, zakończenie, przyspieszenia, zwolnienia, własne melodie, zwroty, szepty, głęboki growl czy wyższe, bardziej blackowe zagrywki wokalne ... każdy buduje własną atmosferę na najlepszych doomowych fundamentach... Trudno jest mi osobiście wyróżnić jakiś szczególny kawałek z zaserwowanej całości, ciężko również wybrać jakiś słabszy punkt. Ogólnie podchodząc do sprawy, jedyna rzecz która mi nie daje spokoju, to czy przypadkiem ponad pięćdziesiąt pięć minut muzyki jak na debiutancki krążek to nie jest o tę kapkę za wiele. Nie chodzi mi o to, że materiał nudzi - bo tego w żadnym momencie nie robi. Mam tu na myśli fakt, że po jakiś czterdziestu minutach rozkoszowania się tak ciekawymi i rozbudowanymi kombinacjami muzycznymi, dalsza część traci odrobinę na swojej sile przebicia czy wpadania w ucho... pomimo tego, że utrzymana na równie wysokim pod każdym względem poziomie... nie wiem, tak mi przyszło do głowy... ale to tylko taka taktyczna uwaga;)
"Phantasma", jak już na wstępie wspomniałem, to na pewno krążek godny polecenia, zwłaszcza tym którzy gustują w klimatycznym, rozbudowanym graniu - tu nie ma się na czym zawieść. Osobiście nie mogę się doczekać koncertu, na którym Medebor zabrzmi w końcu jak Medebor a nie jak death metalowy walec nuklearny... [- Lord Darnok]
Więcej info o kapeli na http://medebor.rockmetal.art.pl

01 Satans Servant
02 Delenda Caeli
03 God Sent
04 Von Cosel
05 Torture Be Thy Name
Cóż... cóż... cóż... Co mógę powiedzieć... Są zespoły, które wykonują black metal z różnych powodów i z odmiennymi rezultatami. Misericordia wie, co chce osiągnąć i oświadcza to wyraźnie poprzez swą nazwę, zatytułowanie swego MCD tak, jak to uczynili, i przede wszystkim poprzez swą muzykę. Wielka to przyjemność móc recenzować takie wydawnictwo! Każda malutka jego cząstka spluwa na Chrystusową twarz i rozlewa świętą krew wszędzie wokoło. Tak w sumie, to krew - co możemy ujrzeć na dołączonych fotkach tych kolesi - jest wszędzie!
Black metal w najlepszej postaci! Ci szwedzcy bogobójcy doskonale wiedzą, na co ich stać. Jeżeli "The Secrets Of The Black Arts" Dark Funeral podobał Wam się choć trochę, ten krążek będziecie puszczać w kółko w swoim odtwarzaczu CD. Bluźniercza niczym Piekło Misericordia wypuszcza wydawnictwo, które nie może zostać pominięte przez żadnego z blackmetalowców! Najdziwniejsze jest to, że nie mogę znaleźć tu żadnego słabego punktu, do którego mógłbym się przyczepić i obwinić zespół za zrobienie czegoś w taki, lub inny sposób... Dobrze. Widzieliśmy już dobrych kilka kapel, które ucząc innych, jak powinien być wykonywany black metal, przeminęły... Teraz mogę stwierdzić, że Misericordia dobrze poznała ich nauczkę. Buchając nienawiścią do niebios, ukazują swe instrumenty w rzeczy samej tak śmiercionośne, jak jakakolwiek inna broń, jeśli użyta właściwie. Żadnych klawiszy, momentami całkiem melodyjnie, wyśmienita muzykalność ukazana przez tą całą lawinę... bez kitu.
Nie powiem, żeby "Erase The Skies" odkrywało jakieś nowe tereny. Mimo tego jest z pewnością kawałkiem black metalu, który wywoła gęsią skórę na Waszych grzbietach. Hail Satan, Jezus niech skamle, wymażcie niebiosa, srajcie na krzyż święty i oczekujcie na nadchodzący duży krążek Misericordii!!! [- Lord Darnok]
O kapeli poczytacie na http://www.misericordia.nu lub

01 Mitgefangen, Mitgefangen (neckbreaking consequences)
02 Stunning Sweetness Of Revenge
03 Infected Bastard Planet
04 De/Ad/Generation Of The Millenium Hysteria
05 Steel Wind Symphony
Nomenmortis to czterech naszych sąsiadów ze Słowacji przedstawiających bezkompromisową odmianę Death'u. MCD Misanthrone, to nie za długi, niespełna osiemnasto minutowy materiał. Sama muzyka to melodyjny, a zarazem brutalny, Death Metal.
Po kilku krotnym przesłuchaniu stwierdzam, że muzyka jest napewno przemyślana, intrygująca i dobrze rokująca na przyszłość. Sam warsztat muzyczny chłopaki mają całkiem pokaźny, a pomysły muzyczne zgrabnie pasują do siebie, dość łatwo wpadają w ucho i przykuwają uwagę. Myślę ze ten materiał jest tylko próbką ich możliwości i w nieco dalszej przyszłości pokażą dopiero, na co ich stać. Całość tworzy twór przypominający muzycznie takie gwiazdy jak Morbid Angel, Immolation czy nawet Cannibal Corpse i tu bezwzględnie, do kwestii instrumentalnej nie można się do niczego przyczepić. Rzeczą, która dodatkowo przykuła moją uwagę to wokal. Ta część tego materiału jest zupełnie oryginalna. Dwóch wokalistów stworzyło pomieszanie vocalu black'owego i death'owego a nawet pokuszę się o stwierdzenie ze nawet grindu tworząc niepowtarzalny jego charakter. Całość nagrania ma świetne brzmienie choć odnoszę wrażenie, że wokal mógłby być głośniej, ale możliwe ze tak właśnie ma to być. Nie mam zatem wątpliwości ze w przyszłości muzyka tych panów będzie miała całkiem niemała grupę fanów.
Wg mnie każdy maniak muzy o brzmieniu typu Krabathor powinien znaleźć kontakt do Nomenmoris i posłuchać ich muzyki. [- Mardead]
Troszkę więcej o zespole na http://bloody-orgasm.tripod.com/nomenmortis.html

01 The Four Demons
02 Victory
03 Inquisition
04 The King Of The Slaves
05 The Holy Writting
06 The March For Freedom
07 Pope's Last Dance
08 Ave Sathanas IV
09 Gospel
Nasi południowy sąsiedzi mają to do siebie, że zdecydowanie, bez dwóch zdań gustują w extremalnych odmianach metalu. Jak nie extremalnie brutalny death metal to death/grind... Mowa tu oczywiście o scenie słowackiej. Jedno co zaskakuje to naprawdę wysoki poziom oferowanych produktów. Rzecz ma się naprawdę dobrze. Phantasma nie jest wprawdzie jakimś odstępstwem od extremalnego grania jednak jest tu coś więcej aniżeli bezkompromisowa łupanina, której mógłby się ktoś spodziewać.
Członkowie Phantasma określają swój twór jako satanic death metal i coś w tym jest. Niby wszystko już zostało zagrane, niby wszelkie możliwe kombinacje wyczerpane... jednak są i tacy, którzy potrafią coś na tym gruncie jeszcze porzeźbić i to z przyzwoitym skutkiem. Partie niezmiernie agresywnej nawałnicy przeplatane są całkiem melodyjnymi zagrywkami z klawiszowym podkładem. Powtarzam - podkładem, jako że daleko klawiszom to grania pierwszych skrzypiec... Efektem tego wszystkiego jest piorunujący materiał, który mimo swych ciągłych brutalnych ataków na zmysły słuchowe nie śmierdzi monotonnością. Nie ma tu czegoś takiego. Wręcz przeciwnie, każdy kolejny utwór "Gospel" kończy się pozostawiając pewien ciekawy smaczek. Same utwory sprowadzone do konkretnej liczby zmian i riffów dają popalić słuchaczowi od początku do końca. Dość ciekawy growling z podkładami tu i ówdzie drugiego, wyższego wokalu, trochę na styl grindcorowych duetów też robi swoje. Nietuzinkowe popisy solowe wioślarzy świadczą o dobrej jakości zapleczu technicznym... Trudno się w sumie dziwić skoro sama kapela istnieje od '92 roku...
"Gospel" to na pewno wydawnictwo godne uwagi, zwłaszcza tych słuchaczy przepadających za bardziej agresywnymi zagrywkami niż te serwowane dziś przez niejedną okrzyczaną gwiazdy gatunku, jak i tych w jakiś sposób zainteresowanych ostatnim tańcem papieża... [-Lord Darnok]
Kontakt z zespołem poprzez lub przez

01 Belief
02 Two Ton Loser
03 Burns Bright
Ten brytyjski zespół został powołany do istnienia w roku 1992. Jego dyskografia liczy dotąd 23 wydawnictwa. Nieco trudno jest mi opiniować o muzyce Skinflickz powodu jej rodzaju, znajdującego się daleko poza ramami gatunkowymi odmian metalu, w kierunku których skłonna jest nasza strona. Przypomina mi to sytuację z nie tak dawna, gdy Jon z Dissection postanowił wydać album swojego industrialnego projektu De Infernali i chyba żaden z magazynów traktujących o muzyce metalowej nie miał nic przeciwko, by ową rzecz zrecenzować. Dlatego też możecie tu czytać o "niemetalu"...
Wydany ostatnio minialbum zatytułowany "Two Ton Loser" zawiera 3 kawałki o łącznym czasie trwania prawie 20 minut. Trudno jest mi osądzać poziom artystyczny, jaki zespół ten osiągnął przez te wszystkie lata, ponieważ nigdy wcześniej o Skinflick nie słyszałem. Zgodnie z wkładką do CD, główny skład stanowią J. Williams (wokal, programowanie) oraz D. Black (gitary). W razie potrzeby występu na żywo, skład poszerza się o muzyków dodatkowych. Jaka jest zawartość tego wydawnictwa? Cóż, muzyka ta jest nieźle wymieszana: sporo industrialu, nieco nu-metalu, elementy electro-pop... Powiedzmy, że Skinflick wykonuje nowoczesny rodzaj muzyki alternatywnej. Grupa używa elektronicznej perkusji, wokal jest czasami przesterowany, sporo tu sampli: od partii symfonicznych, po prostsze zgrzyty i trzaski. Tak, jak wspomniałem: wszystko nieźle wymieszane. Coś pomiędzy Das Ich i Die Krupps, może troszkę jak Girls Under Glass, czy nawet Nine Inch Nails. Właśnie te nazwy przychodzą mi na myśl, gdy słucham tego krążka. Kawałek pierwszy zatytułowany "Belief" - także kawałek najdłuższy - biorę za numer jeden na tym wydawnictwie. Wolne riffy, pulsujący bass z syntezatora, zapętlona sekcja smyczkowa i żeński wokal w refrenie - wszystko to przywołuje pewien rodzaj mrocznego transu. Tak, to właściwe słowo! Utwór drugi (tytułowy) jest już żywszy. Takie klimaty kojarzą mi się z nowoczesnym kinem akcji. No wiecie - ścieżki dźwiękowe do tych wszystkich "Matriksów" itd. ...i w końcu numer 3, "Burns Bright", który niestety nie spalił mnie jasnym płomieniem. Uważam, że jest on nieco nudny, zbyt dużo tu łomotania prostym riffem, po prostu nudny i tyle.
Robotę swą wykonałem - napisałem co myślę... Oceńcie ich sami, jeśli macie ochotę. [- Deathox]
Stronka pod adresem www.skinflick.org.uk
Muzykę zawartą na tym krążku nie zupełnie określiłbym jako Death&Roll. Za bardzo się chyba dałem podpuścić tytułowi. Jest tu zawartych sporo najróżniejszych wpływów, co nie pozwala mi jednoznacznie określić czym tak naprawdę pachnie półgodzinny materiał zaserwowany przez warszawski Spiral Madness. Nie da się ukryć, że jest tu sporo deathu ale równie dobrze od groma mamy tu wpływów bardziej skocznych klimatów, raczej jednak nie do końca rock'nrollowych hehe (znowu ten tytuł...), bardziej rzuciłbym okiem gdzieś w stronę amerykańskiej sceny hardcorowej z lat osiemdziesiątych. Mamy tu i szybsze zagrywki i trochę chwytliwego wiosłowania, również potężne zwolnienia jak i sporo średniego tempa. Wokal zdecydowanie deathowy.
Minusem, który odbiera uroku całości to na pewno ogólne brzmienie, przez co odczuwalny jest brak agresji na większej część tego materiału. Brak tego czegoś, co by chwyciło za nogę i tupało, nie wspomnę o waleniu w rytm muzy głową o cokolwiek. Nawet te ciekawsze partie tracą niemiłosiernie na uroku.
Nie mogę powiedzieć, że materiał ten jest do bani bo tak nie jest. Jak sobie wspomnę początki co poniektórych wielkich na dzisiejszej scenie... Fakt jest jednak taki, że całość idzie do przodu i wymagania słuchaczy rosną. Poprzeczkę mamy coraz wyżej podniesioną.
Za słaby punkt przyjąłbym również czas trwania niektórych kawałków, które zamiast sobie odpuścić po czwartej minucie zaczynają ciute przynudzać. Materiał musi być naprawdę chwytliwy aby go maglować sześć minut na przykład... a może jest to tylko takie moje widzimisie.
Zastanawiam się, czy przypadkiem nie warto byłoby się zastanowić nad obraniem jakiegoś konkretnego kierunku rozwoju bo wśród oklepanych zagrywek jest tu trochę naprawdę ciekawych rozwiązań i propozycji. Wydaje mi się, że pobieranie tych wszystkich elementów z paru skrajnie rozstawionych półek i łączenie ich na siłę czy też ot tak, w rezultacie daje właśnie coś, co nie wiadomo jak do końca skonsumować. Chyba czas na konkrety panowie! [- Lord Darnok]
Konrakt z zespołem

01 Intro
02 Sins
03 Sanctuary Of Sand
04 Kingdom
05 Eternal Sorrow
06 Dark Room
07 Tale
08 Eyes Of Suffering
09 Disaster
Ten sześcioosobowy zespół z Poznania nagrał w 2001 roku (Selani Studio) materiał, który ...no właśnie - nie jest ani demówką, ani debiutancką płytą. Dziewięć utworów zawartych na krążku zatytułowanym po prostu "Trinity" można jednak traktować, jako profesjonalnie wykonaną wizytówkę zespołu, który właśnie rozpoczął poszukiwania wydawcy. Co to za muzyka? Melodyjna, chwilami agresywna, chwilami łagodna, łącząca w sobie nieco z thrashu, nieco ze skandynawskiej melodyki, wreszcie nieco z tradycyjnego hard rocka.
Krążek rozpoczyna się ciekawym intro - ta zagrana na klawiszach niemal dwuminutowa kompozycja ma w sobie taki klimacik, że spokojnie mogłaby otwierać płytę zespołu grającego symfoniczny black metal. Ciekawie zaaranżowane instrumenty klawiszowe - choć w większej części sprowadzają się do roli muzycznego tła - stanowią okrasę dla dobrze zgranych ze sobą gitar (które mogłyby moim zdaniem brzmieć odrobinę agresywniej). Wokalista śpiewa głosem czystym, w paru miejscach pojawiają się growlingi, jednak jedynie w charakterze smaczków. Muszę stwierdzić, że gardełko owego pana pasuje barwą do charakteru kompozycji wykonywanych przez Trinity. Czasami niektóre partie mogą sprawiać wrażenie zaśpiewanych jakby z nieśmiałością, z obawą, że pnący się w górę po pięciolinii głos nie osiągnie wymaganego rejestru. A może to po prostu realizator gdzie-niegdzie niepotrzebnie przyciszył ścieżkę wokalną? Rzeczą, która nieco niekorzystnie dominuje brzmienie, jest moim zdaniem zbyt wybijająca się perkusja, a właściwie brzmienie centrali i przejściówek - trochę zbyt przybasowane, dzięki czemu czynele i hi-hat wydają się pozostawać nieco z tyłu, co jakby umniejsza ich funkcję. Brzmienie brzmieniem - wiadomo, że początkujący zespół nie może brzmieć, jak wielcy tego gatunku, których realizują istni magicy konsolety (ech, może się czepiam, a może po prostu zbyt jestem przyzwyczajony do brzmieniowych standardów). Muzycznie zarzutów mieć nie mogę - kto ten materiał wrzuci do swego odtwarzacza, wychwyci z pewnością sporo plusów tego wydawnictwa (jeśli rzecz jasna podejdzie z otwartością do tego gatunku metalu). Utwory, które przykuły mój czuły słuch najbardziej, to "Sins", "Sanctuary Of Sand", "Eternal Sorrow", czy chociażby "Tale" - wszystkie za sprawą swej chwytliwości, wpadających w ucho melodii i zapadających w pamięci refrenów. Godny uwagi jest także stonowany, balladowy "Eyes Of Suffering", oraz (oczywiście!) "Dark Room" - ponad siedem minut, wręcz progresywny wstęp z liryczną solówką, ciekawe partie gitar w dalszej części i naprawdę interesujące aranżacje, nadające całości podniosłego charakteru. Krążek zamyka "Disaster", kawałek nieźle przewrotny, ciekawie zagrany.
Podsumowując, materiał to przemyślany i dojrzały. Chociażby dobór kolejności poszczególnych utworów sprawia wrażenie, że autorom tego ponad 46 minutowego krążka bardzo zależy na wywarciu jak najlepszego wrażenia na odbiorcy. W końcu nie są na scenie od roku, czy dwóch... Co dalej, panowie? [- Deathox]
Piszcie do Trinity pod

01 Pain in progress
02 Ultimate satanic sacrifice
03 Obedience
04 Blood bondage flagellation
05 Masochistic devil worship
06 W.U.R. 64
07 Necroslaughter
08 Death fetish
09 Fuck off & die
10 Bitchmaster
11 Whipstruck orgasm
12 Goathorn witchfuck
13 Transgression
14 Daemonomania
15 Satanic lust [Sarcofago]
16 Blasphemer [Sodom]
Oddech z serca piekła... bo tak chyba określę to, co chłopaki zrobili. Seria piekielnych wyziewów...
Cóż, w zasadzie słuchając materiału starałem się do czegoś przyczepić, ale nic takiego nie znalazłem. Jakbym miał porównać z poprzednia produkcja to, mimo ze jest to odrobinę wolniejszy materiał, za to bardziej interesujący treścią muzyczną. Utwory nie są długie, wiec nudzić to nie może. Wstawki masochistyczne, zajebiście szybkie tępa z nielicznymi spowolnieniami i warsztat muzyczny stojący na wysokim poziomie, oraz dwa covery Sarcofago i Sodom, powodują ze całość działa na organ słuchu jak szarża Polskiej ciężkiej jazdy. Chłopaki zaczynają nas przyzwyczajać do totalnie dzikiej masakrującej muzyki, która osobiście bardzo lubię.
Każdy, kto słyszał pierwszą płytę i Witchmaster mocno przypadł mu do gustu,a niema jeszcze drugiej niech wskakuje w buty i biegnie się zaopatrzyć w ten materiał, bo jest, co słuchać.
Aby tak dalej... Salve!!! [- Mardead]
Więcej info na witchmaster.black.art.pl
|
|
|