|
|
r e c e n z j e
|

.Anima Damnata.
01 Black Communion Of Abhorrent Gods Of Universe
02 Victimize Yourself
03 Defile The Cross
04 To Jesus Christ And All His Servants
05 Sadistic Rape
06 Feast In The Blood
07 Shadow Of Despair
08 Anima Damnata
09 The Grand Coronation Of Apocalyptic Pain
10 The Gate Of Nanna [Beherit cover]
.Throneum.
11 Morbid Death Terror
12 Black Leather Whore Fucks
13 Tombs Call
14 Ritual Asphyxia
15 War & Sodomy
16 Infernal Tanks Attack
17 Lunatic Of God's Creation [Deicide cover]
18 Reborn In Gehenna (Outro)
To wydawnictwo z pewnością zachwyci maniaków brutalnego death metalu - brutalnego w swym ekstremalnym, satanistycznym wymiarze. Nierzadko splity CD są pomyślane nieco niekonsekwentnie - w taki sposób, że ukazane obok siebie zespoły niezbyt do siebie pasują, bądź jeden z nich przebija drugi poziomem. W tym wypadku obie kapele prezentują zbliżony poziom (choć nieco inną stylistykę) i nie odniosłem wrażenia, że jeden z bandów jest "tym właściwszym", a drugi, to niejako dopełnienie krążka, podyktowane działaniem wytwórni. Ale zacznijmy od początku...
Za pierwsze dziesięć kawałków odpowiedzialna jest wrocławska Anima Damnata. Materiał ten został uprzednio wydany w roku 2001 na CDR pięknie zatytułowanym "Suicidal Allegiance Upon The Sacrificial Altar Of Sublime Evil And Eternal Sin". Trzon materiału stanowi siedem kompozycji. Schizofreniczne, noise'owe intro i outro, to moim zdaniem zabieg nieco chybiony, choć z pewnością dodaje całości nieco ekstremalnej pokrętności. Dziesiąta kompozycja, to "The Gate Of Nanna" - cover grupy Beherit. Całość brzmi surowo, choć niezbyt przestrzennie - nisko strojone gitary chwilami są słabo rozpoznawalne. Dopiero w przejściach, gdy na moment milknie bass, czy w momentach, gdy tempo jest nieco mniej zagęszczone, pracę gitar słyszymy wyraźniej - jest wyrównana i moim zdaniem szkoda, że materiał nie został trochę lepiej wyprodukowany. Niemniej całość brzmi naprawdę wściekle, a to, co przemawia tu do mnie najbardziej, to praca pałkera - dużo werbla, gęste bicie, bardzo naturalne - nie mające w sobie nic z tego jakże dziś często syntetyzowanego cyfrową obróbką brzmienia. Gdyby tylko jeszcze wokal był bardziej zrozumiały... Wiadomo - jest to death metal ekstremalny, ale nieco mi brakuje tej czytelności. Cóż - nie każdemu jest się w stanie dogodzić. Kawałki moim zdaniem najlepsze, to "Feast In The Blood" (za sprawą basu), oraz "Anima Damnata" - to one jakoś najbardziej zapadły mi w pamięć po kilku przesłuchaniach tego materiału.
Drugi band, to Throneum - kapela brzmiąca już nieco inaczej, nieco bardziej czytelnie, bardziej przestrzennie. Tu jednak perkusja nie podoba mi się tak bardzo, ale to tylko za sprawą realizacji - nieco mniej podkreślono centrale, za to wyraźniej brzmią blachy. Gitary "jadą" dobrze - wyraźnie słychać przebieranie palcami po gryfie i kostkowanie na basie - całość na szczęście nie jest przebasowana. Ciekaw jestem, jak to wygląda na żywca... Wokal, to wściekły krzyk, nie mający w sobie nic z niskiego growlingu, przez co wyrzucane z gardła słowa są momentami całkiem zrozumiałe. Całość brzmi przyzwoicie, choć nieco mniej ekstremalnie, niż pierwszy zespół. Przyznać muszę, że na tym splicie CD to właśnie Throneum przemawia do mnie bardziej. Kawałki godne moim zdaniem uwagi, to "War & Sodomy", oraz "Tombs Call" - jeden z najszybszych kawałków, ale mający w swych wolniejszych momentach nieco z thrashu, nieco z rytmiki Bathory. Także i ten zespół poszczycił się coverem. Jest to kawałek "Lunatic of God's Creation" z repertuaru wiadomo czyjego.
To tyle maniacy! Wy już najlepiej wiecie, czego Wam trzeba... Wystarczy tylko wspomnieć, że split wydany został nakładem Pagan Records w limitowanej ilości 666 kopii. Kto ciekaw bluźnierczej jatki, jaką gotują swą muzą oba zespoły, niech żywo kontaktuje się z nimi! [- Deathox]
http://www.animadamnata.com /
http://www.geocities.com/throneum /

01 Contact
02 What Doesn't Die
03 Superhero
04 Refuse To Be Denied
05 Safe Home
06 Any Place But Here
07 Nobody Knows Anything
08 Strap It On
09 Black Dahlia
10 Cadillac Rock Box
11 Taking The Music Back
12 Chrash
13 Think About An End
14 W.C.F.Y.A.
15 Safe Home (Acoustic Version - Bonus Track)
16 We're A Happy Family (The Ramones Cover - Bonus Track)
Oto jest! Długo oczekiwany nowy krążek Anthrax! Tym bardziej, że wydawnictwo to zapowiadane było, jako powrót do najlepszych lat tych słynnych thrasherów. Połączenie stylistyki ukazanej na "Among The Living" i "Sound Of White Noise" - obu zaliczanych już do klasycznych albumów tego gatunku.
Muzyka zawarta na tym krążku posiada wszystkie cechy, jakimi powinno charakteryzować się wydawnictwo zasługujące na miano bardzo dobrego albumu Wąglika. Muzyka ze słuszną dawką szybkości i polotu, wykonana z doświadczeniem i wiedzą o tym, jak powinien brzmieć nowoczesny, kopiący w ryj thrash metal! W końcu ekipa do żółtodziobów nie należy i cieszę się, że po kilku latach braku muzycznej formy zespół znów ma coś ciekawego do zaoferowania. Słowa uznania należą się nowemu gitarzyście Robowi Caggiano, który także współ-produkował ten krążek i wniósł do zespołu powiew świeżości.
Tempo jest momentami zawrotne, podwójna stopa pracuje tak, jak powinna, riffy są solidne, a refreny chwytliwe. Po prostu rzucajcie piórami ciesząc się ta muzyką, dopóki Wasze karki nie odmówią Wam posłuszeństwa. Moimi faworytami są tu "Superhero", "Any Place But Here", "Think About And End" i "W.C.F.Y.A.". Godne polecanie są także "Black Dahlia" z black metalowym zacięciem (taaak, dobrze czytacie!) w połowie utworu, "Cadillac Rock Box" z gościnnym udziałem Dimebag'a Darrel'a (gra on także solo w "Strap It On"), oraz "Safe Home" należący do łagodniejszych momentów płyty. Limitowane wydanie digi-pack zawiera także dwa utwory bonusowe.
Całość wydana jest bardzo przyzwoicie, z ilustracjami dołączonymi do wszystkich tekstów we wkładce oraz zdjęciami muzyków z występów na żywo. Dodając jeszcze coś na koniec, chciałbym, byście wiedzieli, że wprost rozkoszowałem się tą muzyką podczas mojego wczorajszego szaleństwa na "góralu"... Ma ona energię, jakiej potrzebowałem. "Strap it on my old school!" [- Deathox]

01 Life In Fear
02 Do You Know My Name?
03 Holocaust
04 War Is A Blind Falcon
05 Ordinary People
06 What Have You Done To Me?
07 Great Escape
08 Time Is Suffering
09 My Dance Said Nothing
10 You'll Never Need To Lie
Debiutancki krążek tej białostockiej formacji z pewnością zainteresuje miłośników świeżego, eksperymentatorskiego podejścia do muzyki metalowej. Wydawnictwo to ukazało się w styczniu nakładem Metal Mind Productions i choć określa się je mianem progresywnego metalu, osobiście uważam, że skojarzenie to nie jest tak do końca trafne. Wiadomą rzeczą jest, że wszelkie "etykietki" mają ułatwić odbiorcom dotarcie do danego materiału. Jeśli tak, to ja byłbym tu za określeniem następującym: nowoczesny thrash metal z elementami progresji i odniesieniami do wielu rozmaitych gatunków. Owszem, muzyka jest to techniczna i zróżnicowana, zahaczająca o różne struktury stylistyczne... Ale po kolei...
Krążek rozpoczyna się utworem "Life In Fear" znanym z wydanego w roku 2000 dema "Spell Your God". Ta wersja bije jednak na głowę wersję sprzed lat kilku i uważam, że pasuje wyśmienicie na "otwieracz". Po industrialnym wstępie następuje porcja konkretnego grania: chwytliwy riff, połamana rytmika, oraz niski gardłowy wokal, wyraźny, nie mający w sobie nic z growlingu, przywodzący swą barwą wokalizy Phila Anselmo. Ta skłonność wokalisty Adama była już wyraźna na "Spell Your God", jednak wówczas był to w moim odczuciu warsztat wokalny inspirowany wyraźnie na "Cowboys..." Pantery, mający także coś z Hetfielda. Tu jest brutalniej - bardzo sprawnie, a w wolniejszych momentach płyty pojawiają się melorecytacje, szepty, westchnienia. Są chwile, kiedy Adam ma w sobie coś z Mike'a Pattona, jak np. w "Holocaust", "War Is A Blind Falcon", czy "Time Is Suffering" - czysto zaśpiewane, czy wręcz "pattonowsko wystękane" frazy na przemian z typowym "darciem" stanowią doskonałe uzupełnie muzyki.
Pora skupić się na kwestiach instrumentalnych. Bright Ophidia oferuje nam wyśmienity warsztat muzyczny, a techniczne umiejętności członków zespołu są bez zarzutu. Nic dziwnego: muzycy nowicjuszami bynajmniej nie są. Wystarczy nadmienić, że basista Mariusz, pałker Cezar, oraz wspomniany Adam są członkami Dominium, a lista projektów w których się udzielają jest imponująca. Poszczególne kompozycje są naprawdę ciekawe i choć cechuje je ów thrashowy charakter, praktycznie każda z nich czymś się wyróżnia. Mamy wspomniany industrial - niepokojące, nieraz transowe sample i klawiszowe plamy (autorstwa dodatkowego muzyka Michała), mamy w końcu elementy death, hardcore, a nawet momentami elementy jazzu (wyśmienity przerywnik w "Do You Know My Name?"). Na krążku znalazła się także ballada "Ordinary People", utworek urozmaicony o trzask płyty winylowej, zaśpiewany z początku delikatnie, jednak wykrzyczany pod koniec.
Można by długo wymieniać co ciekawsze aspekty każdego z dziesięciu kawałków, jednak ponieważ jest to recenzja a nie referat, spojrzę teraz na to wydawnictwo bardziej całościowo. "Coma" to bardzo dobry debiut. Wyśmienita sekcja rytmiczna doskonale akompaniuje partiom gitar Przemka, który ciekawie zaaranżował poszczególne podziały, a całość okrasił niebanalnymi solówkami. Z tego też powodu ciekaw jestem, jak zespół z jednym gitarzystą radzi sobie na scenie. Uwagę przykuwa także bardzo dobra produkcja (Selani). Jak to często bywa - zgodnie z zasadą "coś za coś" - dzięki klarownemu brzmieniu tego wydawnictwa można pomyśleć, że dzięki takiej, a nie innej realizacji muzyka ta straciła na ciężarze. Moim zdaniem o owym ciężarze decyduje tu konstrukcja i finezyjność samych riffów. Debiut naprawdę bez zarzutu. Gorąco polecam!!! Więcej takich kapel w Polsce... [- Deathox]

01 Crucified Again
02 Nightly Call
03 Bloodfeast
04 Breathing the Dead Air
05 Controlled
Ledwo odtwarzacz zassał krążek a już się zaczęło! Brutalnie, ciężko i siarczyście. Śmiać mi się trochę chce, jak sobie wspomnę pełnometrażowe krążki niektórych kultowych tytanów brutalnego grania, którzy jednak powinni jeszcze ciutę popracować za szafą w domowym zaciszu. Bloodfeat się nie szczypie i nikogo nie rozpieszcza. Kopie po ryju agresywnością nie zapominając o ciekawych zagrywkach. Muzyka tej pary szaleńców w osobach Pawła Wołczyka odpowiedzialnego za wszystkie instrumenty zaangażowane w ten twór oraz Damiana Nowackiego ryczącego na wszelkie dozwolone sposoby, to raczej połączenie brutalnego deathowego zasuwania z blackowymi jazdami i klimatami, tu i ówdzie dopieszczonymi elektroniką. Nie jestem w prawdzie fanem programowanych garmanów, więc na ten temat się szerzej wypowiadać nie będę, jednak przestało mi to jakoś znacząco przeszkadzać już podczas któregoś z rzędu słuchania opisywanego materiału. Wszystko to na dodatek opatrzone w wypasioną oprawę graficzną, w żadnym stopniu nie przypominającą demówe!
Może nie jest to wymarzony materiał do wieczornych sesji relaksacyjnych, jednak z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Bloodfeast osiągnęli na "Crucified Again" to co najważniejsze - dali się poznać od jak najlepszej chyba strony, biorąc pod uwagę, że mowa tu wciąż o demo. Dali się poznać, pozostawiając po sobie nienaturalnie rozbudzoną ciekawość - co ci panowie zmajstrują w przyszłości... i jak się okazało, długo czekać nie trzeba było... [- Lord Darnok]
Więcej o kapeli na http://www.pandemonium.eu.org/bloodfeast

01 Dreaming In Red (As Long As I See You Bleeding)
02 You Should Know How To Suffer
03 The Halter
Przestrzenne, tajemnicze intro przykuwające uwagę słuchacza... i jak grom z błękitnego nieba Bloodfeast zaczyna swą krwawą ucztę. Młucące niemiłosiernie "Promo '02" jest dowodem na to, że ci panowie nie próżnują. Postawili sobie jakiś cel i do niego dążą. Nie dość, że zaserwowali świeży materiał w niespełna rok po debiutanckim demosie, to słowo "świeży" naprawdę nabiera barw przysłuchując się tym trzem nowym kompozycjom. Na pewno jest to kontynuacja "Crucified Again" pod każdym względem, jednak jakość zawartych utworów przysłuchując się aranżacji czy choćby brzmieniu zdecydowanie przewyższa swojego poprzednika. Brzmienie mamy tu czytelniejsze, pełniejsze, potężniejsze a zarazem brudne na swój sposób i siarczyste rodem z piekielnych kuźni. Automat perkusyjny brzmi całkiem przyzwoicie i nie stwarzał mi osobiście już takich problemów podczas ujarzmiania tego materiału jak na wspomianym demo. Dalej jednak będę się trzymać swego, bo jeszcze nie słyszałem automatu, który byłby w stanie zabrzmieć tak jak garowy z krwi i kości i w tym temacie "kropka". Wokale mamy tu również bardzo urozmaicone, bardziej dopracowane, od piekielnie głębokiego growlu przez Carcassowe żyganie, po blackowe, Norwegią ziejące jazdy.
"Promo '02" jest materiałem wystarczająco różnorodnym aby nie nudzić. Zmiany tempa, urozmaicone partie wokalne, chwytliwe zagrywki tworzą dość spójną całość, którea rokuje naprawdę wiele na przyszłość. Nie wiem jak Paweł (po)radzi sobie z jazdą na dwie gitary, obsługą czterostrónowca i klawiszy na koncertach... mam nadzieję dowiedzieć się tego i nie tylko w nadchodzącym wywiadzie... Choć z drugiej strony, tosz to recka krążka, którym mogę się pomłucić do woli o każdej porze dnia i nocy a nie jakieś prorocze wygibasy. Poczekamy, zobaczymy. [- Lord Darnok]
Więcej o kapeli na http://www.pandemonium.eu.org/bloodfeast

01 Where Angels Have Fallen
02 Via Crusis (The Way Of The Cross)
03 A Martyr's Prayer
04 Wither The Hour
Zespół określa siebie mianem progresywnego doom metalu i faktycznie tak jest. Ja rzekłbym, że jest to mieszanka doom i heavy. Mógłbym tu wymienić zespoły pokroju Solitude Aeternus i The Gathering, by dać Wam rozeznanie tego, czego można się spodziewać, jednakże ten MCD niesie ze sobą znacznie więcej. Wyraźne i chwytliwe partie wokalne, fantastyczne melodie, partie klawiszowe rozgrywające swe boje za zwyczaj w tle całości, nadając kawałkom więcej przestrzeni, wyśmienite gitarowe solówki i blisko do ogólnie doskonałej produkcji. Chociaż w ostatnich latach jestem niezbyt skłonny w kierunku takiej muzyki, muszę przyznać, że przesłuchanie tego materiału sprawiło mi przyjemność. Nie puściłem sobie tego raz, czy dwa razy. Płytka kręciła się w odtwarzaczu w kółko. Wyczułem tu znaczny profesjonalizm, lecz nie jest to nic dziwnego, bowiem Forsaken działają od roku 1990.
"Iconoclast" będący krążkiem nieco ponad 34 minutowym ma w sobie to drobniutkie coś, czego brakuje wielu zespołom na całej metalowej scenie. Otrzymujemy tu coś, co wręcz przyciąga słuchacza. Jak już wspomniałem, ptorafił chwycić mnie za tyłek i nie puszczać cały wieczór.
Pochodzący z Malty Forsaken nie rozczarował mnie swym "Iconoclast" i osobiście chciałbym, by było więcej takich kapel, jak oni - takich, które wciąż potrafią wnieść do metalowej sceny coś nowego i świeżego. Jest to wydawnictwo, które z całą pewnością polecam. [- Lord Darnok]
Więcej o kapeli na http://forsaken_malta.tripod.com
01 Wstęp - Poranek Martwego Słońca
02 Akt I - Od Halgilibrum Po Blak
03 Akt II - Płonące Posągi
04 Akt III - Zapomniana Wyrocznia
05 Akt IV - Dni Okupione Łzami
Oto kolejne dzieło Hellveto i zarazem niezwykle miłe zaskoczenie. Już dawno nie słyszałem równie dobrej muzyki w wykonaniu rodaków. Hellveto - "Zemsta" udowodniła pozycje zespołu. Klimat muzyki bardzo podobnych do poprzednich płytek i łatwo tu wyciągnąć wniosek, jaki jest kierunek, Hellveto. Dla tych co dopiero usłyszeli o Hellveto dodam, że jest to symfoniczny black metal.
Przyznać muszę, że strasznie mi się podoba to co robią i w porównaniu do innych kapel nie powtarzają pomysłów, które już zostały użyte przez pierwszoligowe kapele. Utworów nie jest za wiele i nie są ani z krótkie ani za długie, wspaniale trzymają klimat i napięcie, wprawiając, że nawet po kilku przesłuchaniach płyta ciągle się nie nudzi. Sama muzyka jest zrobiona z głową i finezją, wiele ciekawych pomysłów, które są wspaniale połączone ze sobą sprawiają, że słucha się ją miło a melodia łatwo wpada w ucho i długo się kołacze po głowie. Dużym plusem jest bardzo ciepłe brzmienie, które bardzo wiele wnosi do nastroju muzyki. Hellveto - "Zemsta" bardzo przypadło mi do gustu i gorąco wszystkim polecam. Jakbym miał określić, w skali od 1 do 10 to Hellveto zajęłoby, co najmniej 8.
Tak trzymać Chłopaki! [- Mardead]

01 Stopped Blood
02 Two Nails Pierce It
03 Down To The Abyss Of Emotions
04 Imbrued Existence
Natknąłem się już na wiele różnych kapel prezentujących "brutalny death metal", co znaczy zazwyczaj: ultra szybka praca garów, chore growle, których pełno na całym materiale, oraz ogólnie zjebane brzmienie i praca gitar, która kojarzyć się może z gównianą piłą łańcuchową mielącą to wszystko. Tak właśnie wiele dzieciaków myśli dziś o sztuce zrobienia brutalnego death metalu i jest to po prostu chujowym odzwierciedleniem braku umiejętności.
Ten hiszpański kwintet nie jest na szczęście niczym z rzeczy wymienionych wyżej, co okazało się dla mnie wielką niespodzianką. Cóż... nic, tylko solidny, brutalny death metal z death grindowym feelingiem tu i ówdzie. Całkiem nieźle zaaranżowane kawałki, całkiem techniczne, porządnie wykonane i chwilami melodyjne, włączając w to kilka gitarowych solówek i - na co muszę położyć nacisk - świetnie wyprodukowane, jak na finansowane z własnej kieszeni wydawnictwo. Dobre zmiany tempa - riffy od wysoce szybkich, do momentami wolnych niczym dziesięciotonowy młot. Ci panowie wydają się wiedzieć, co chcą pokazać światu.
Jeśli miałbym wskazać słabszy punkt, byłaby to długość utworów. W mojej opinii już po czwartej minucie wywierają one na słuchaczu zamierzony skutek. Siedem minut (Down To the Abyss Of Emotions) wydaje się być już nieco za dużo, jak na ten rodzaj muzy. Nie podobały mi się osobiści tak do końca niektóre z fragmentów granych na jednej strunie... Są to jednak rzecz jasna moje własne spostrzeżenia.
W każdym razie kawałek otwierający "Hybris", trafił na trzecią kompilację CD wydawaną wraz z zine'm Vampiria. Naprawdę dobrą wieścią jest natomiast to, że ten minialbum zaowocował kontraktem na dużą płytę z wytwórnią Necromancer, płyta zapowiedziana jest na luty/marzec tego roku. Poczekajmy więc, a przekonamy się, jak Imbrue uderza w szeroki świat. [- Lord Darnok]

01 Ghost Of The Sun
02 Sleeper
03 Criminals
04 A Premonition
05 Will I Arrive
06 Burn The Remembrance
07 Wealth
08 One Year From Now
09 Walking By A Wire
10 Complicity
11 Evidence
12 Omerta
13 Inside The City Of Glass
"Najmocniejszy album, jaki Katatonia kiedykolwiek nagrała... lecz nie jest to powrót do korzeni tego zespołu". Mniej więcej w ten sposób został zapowiedziany ten szósty już duży album zespołu, gdy zeszłego roku chłopaki zaczęli nad nim pracę. Jest faktycznie ostry, lecz zarazem jest bardzo przemyślanym rozwinięciem unikalnego stylu ukazanego na ich kilku poprzednich wydawnictwach. Nie jest to więc żaden drastyczny punkt zwrotny oddalający ich od poprzednich wydawnictw, jak było to w przypadku "Discouraged Ones", które uwolniło Katatonię spod black metalowej etykietki. Jest to ten sam ciekawy zespół, jednak skupmy się na owym longplay'u...
"Viva Emptiness" zawiera 13 kawałków. Numer pierwszy zatytułowany "Ghost Of The Sun" przynosi dominującą, ciężką pracę gitar. Te riffy były z początku dla mnie zbyt "nu-metalowe", lecz na szczęście odczucie to malało z każdym następnym przesłuchaniem. To Katatonia! Ze swymi charakterystycznymi harmoniami, nutą cierpienia w głosie Renkse, z wrzaskami w tle i przewrotnie delikatnymi refrenami. Jest tu kilka kawałków o owym ostrym zacięciu. Są to "Will I Arrive", "Wealth", "Walking By A Fire" czy chociażby "Evidence" - z dynamicznym gitarowym uderzeniem, lecz nadal melodyjnie, ze zwolnieniami i emocjonalnym śpiewem. Są tu momenty, gdzie Renkse po prostu nuci swe partie, jak w "A Premonition" i "Omerta". Gdzieniegdzie możecie usłyszeć skromne pasaże klawiszowe, czy fortepian, a w "Sleeper", "Walking By A Fire" i "Burnt In Remembrance" pojawiają się perkusyjne loop'y. Co o tekstach? Tak, jak zwykle: znudzenie i cierpienie, jednak z iskierką nadziei ukrytą gdzieś pomiędzy wierszami. Krążek kończy się instrumentalnym "Inside The City Of Glass". Utwór ten ma niecodzienny jak na Katatonię klimat. Wolny i nieco podniosły, z niesamowicie ściskającym serce tematem gitarowym i szeptami.
...cóż jeszcze zatem? Jest to zajebiście dobre wydawnictwo. Pozycja tego zespołu rośnie w siłę z każdym kolejnym materiałem. Ci kolesie przeszli naprawdę długą drogę i osobiście jestem bardzo ciekaw, jak Katatonia będzie się prezentować ...powiedzmy za 10 lat. Tak trzymać! [- Deathox]
Więcej o kapieli na http://www.katatonia.com

01 Dimness Prologue (intro)
02 Traitor of Sadness & Grief
03 An Ancient Splendour
04 The Last Coldest Sunset
05 Moonlit Sanctum
06 The Mirror of Our Curse
07 Mental Spirit & Flesh
08 The Evil's God (Await Us)
09 Her Raven's Aura (outro)
Trudno jest stworzyć w muzyce cokolwiek nowego. Wiele kapel gra po prostu podobnie i tylko naprawdę dobre potrafią wyróżnić się czymś szczególnym. O tym, czy dany zespół określimy jako ciekawy, świadczą nieraz drobiazgi i w przypadku zespołu debiutującego nie należy oczekiwać, że owe smaczki zostaną nam zaserwowane na tacy. Trzeba potrafić do nich dotrzeć i dlatego też dość długo wsłuchiwałem się w dźwięki "Dimness' Profound", zarejestrowanego w Selani Studio debiutanckiego krążka Luny...
Zespół serwuje nam przyzwoitej jakości dawkę symfonicznego black metalu (przyzwoitej, jak na ten etap działalności). W szybszych momentach - a tych jest tu znakomita większość - muzyka ta skojarzyła mi się z drugim wydawnictwem nieistniejącego już niestety Limbonic Art. Być może skłonił mnie ku temu porównaniu charakter podziałów aranżacyjnych. Partie klawiszy stanowią gdzieniegdzie unisono z wściekłymi riffami, a w momentach zmian tempa pełnią rolę symfonicznych interludiów. Wokalnie też blisko do Limbonic, choć mogłoby być wyraźniej
Ba! Doszukałem się nawet elementów zbliżających "Dimness' Profound" nieco do "trójki" Dimmu Borgir. Choć nie wydaje mi się, bym w tym momencie chybił z tą tezą, przestrzegam: to nie jest kopiowanie! Owszem, podobna stylistyka, ale zespół ten potrafił przemycić w tym wszystkim ziarnko indywidualizmu. Zaletą wydawnictwa są klawisze. Choć ich brzmienia dobrano ładnie, nie ma tu przesytu - wyeksponowano pracę gitar, a tak przecież w tego typu diabolicznym graniu być powinno. Trochę mi jednak w tej pracy gitar zabrakło finezji. Panowie! Nie bać się solówek! Nie jestem pewien, czy perkusja została zrealizowana analogowo, ale w taki sposób to raczej słychać i dzięki temu ogólne brzmienie nie jest zbyt "wyczyszczone". Kolejną zaletą tego wydawnictwa jest czas jego trwania. Intro, osiem kawałków i outro, to w sumie nieco ponad 37 minut i dobrze! Dzięki temu płytka ta przelatuje dość szybko i chce się jej posłuchać ponownie.
Na krążku zawarto także wideoklip do utworu "The Last Coldest Sunset", lecz w moim odczuciu było to posunięcie troszeczkę na siłę. Jak już robić coś takiego, to z konkretniejszym pomysłem i bogatszą produkcją. Ja osobiście wolę Luna Ad Noctum słuchać, a nie oglądać na video, bo uszu moich nie zawiedli. [- Deathox]
To i owo na http://lunaadnoctum.metal.pl

01 Gods Are Aliens
02 War Against Violence
03 Possessed By Greed
04 G7 Ostracism
05 Perpetual Disablement
06 Holy Desecration
07 Massmedia Control
08 Global Terrorization
09 Bloody Killer Trend
10 Dance! Dance!
Melancholy Pessimism, jak być może wielu z Was już wie, pochodzi z Czech I to może oznaczać tylko jedno - materiał z gatunku brutalnego death/grind. Nie wiem tak naprawdę, dlaczego tak się dzieje - jednak jest to fakt już udowodniony. "Global Terrorization" jest czwartym krążkiem zespołu i muszę przyznać, że równo kopie w dupę.
Będący jednym z najstarszych zespołów na czeskiej scenie ekstremalnej - szlifujący od 1992 roku - Melancholy Pessimism dotarł do punktu, w którym... cóż... mógł zawrzeć w kilku swych kawałkach dziwne zagrywki na instrumentach dętych nie tracąc przy tym ani trochę na swej ogólnej brutalności! Wszystko to było dla mnie naprawdę nie lada niespodzianką!
Dobrze dopracowane podwójne wokalizy - growle i kurewsko chore, bardzo wysokie wrzaski - to duet towarzyszący temu rodzajowi muzyki od samego początku. Świetna praca gitar, nie kondensująca się jedynie na najszybszych riffach, a zmieniająca swe tempo w większości kompozycji, oraz kilka niezbyt typowych dla tego gatunku muzyki solówek. Gra perkusji sprawiła, że pomyślałem początkowo, że jest to automat... i myliłem się oczywiście... niesamowita szybkość. Teksty są bezpośrednie i o tym, jakie to piekło czyni człowiek na Ziemi... o otaczającym nas syfie, o rzeczach, które obserwujemy i o których słyszymy na co dzień: polityka, ludzka chciwość, uliczny i światowy terror, masowa hipnoza poprzez media... Bardzo dobra ogólna produkcja całości...
"Global Terrorization" jest albumem dojrzałym pod każdym względem. Słuchając go mam wrażenie, że ci kolesie dokładnie wiedzieli, co chcieli osiągnąć i nie mam najmniejszych złudzeń, że im się to udało! Całość, to dziesięć totalnie miażdżących kompozycji, które z pewnością sprawią, że będziecie walić głowami w ścianę i padać później na kolana, zastanawiając się, co do diabła stało się z Waszym mózgiem... [- Lord Darnok]
Kontakt z zespołem poprzez

01 Intro
02 Possessed By Reality
03 At Gates Of Time
04 With Spat Soul
05 Fear Came Over Us
06 Arma Christi
07 Baptized Their Own Blood
08 Demonic
09 Deceiver Of Reality
10 Cenotaph [Bolt Thrower cover]
O nadchodzącym krążku Mutilation wie już chyba każdy zainteresowany poczynaniami polskiej sceny metalowej. Ta ukrywająca się przez dobrych parę lat w cieniu zapomnienia death metalowa machina powraca... Z mrocznych głębin na okładki magazynów... Otóż tym właśnie zajęło się Empire Records i głośno zapowiadany krążek będziecie mogli osądzić sami już przy okazji zakupu Thrash'em All [kwiecień/maj], który ma się ukazać w sklepach już 25.03.2025... i bardzo dobrze się stało bo materiał ten na pewno zasługuje na uwagę szerszego grona słuchaczy.
Materiał zarejestrowany na krążku "Possessed By Reality" bezbłędnie odzwierciedlony został na przyozdabiającej płytę okładce. Chaos, zniszczenie, bijące wrogością płomienie, dumnie toczące się bezwzględne machiny wojenne... Zarejestrowane Intro to na swój sposób soundtrack do okładki, przygotowujący słuchacza na nadchodzącą już po chwili death metalową burzę.
Mutilation zaserwowali na "Possessed By Reality" solidną dawkę death metalu, który odważył bym się napiętnować mianem dobrej, starej, europejskiej szkoły tegoż gatunku. Całość utrzymana w średnim tempie, to ciut szybciej to ciut wolniej trzymając się z dala od grzania "ile dała fabryka". Krążka tego nie można porównać jednoznacznie do dokonań któregoś z wielkich, co świadczy o sumiennie wykonanej robocie a nie klepaniu podsłuchanych riffów. Słuchając tegoż materiału po raz enty, czuję jak zmartwychwstaje w mej starej skorupie młody duch z czasów gdy tacy wielcy jak Bolt Thrower, Benediction, Unleashed czy Morgoth stawiali swoje najpotężniejsze, przełomowe kroki w karierze, piętnując tym samym historię... Trudno się dziwić, że solidnie odegrany cover Bolt Thrower nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak oryginał (może to brzmienie z "advance")... jednak parę wiosen już minęło od ukazania się wielkiego "Warmastera", ten natomiast dawno zagrzał miejsce na mojej Top10 zeszłego stulecia.
Jak się dowiedziałem, materiał z Advance'02 był ponownie masteringowany co nadało mu jeszcze potężniejszego kopa... uhhh, coś za coś jednak i na oficjalnym krążku niestety nie ukaże się utwór "Arma Christi"... a szkoda...
Co by tu jeszcze nie pisać na temat Mutilation i "Possessed By Reality" to na pewno jest to muza dla wielbicieli właśnie tej starszej szkoły - korzeni (?!) - death metalu, zaś "młodszemu pokoleniu" na pewno przyda się porządna lekcja historii. [- Lord Darnok]
O kapeli poczytacie na http://www.mutilation666.prv.pl

01 Living Estructures
02 Tortured
03 Perpetual
04 Feeling the Fear
05 Entanged in Hate
06 Epilogue
Mamy oto kolejny, naprawdę dobry kawał brutalnego death metalu do zrecenzowania na naszej stronie - kolejny raz pochodzący z Hiszpanii. Mamy więc kolejną miłą niespodziankę, dającą odczuć, że w końcu dzieje się coś ważnego w hiszpańskim death metalowym podziemiu. Przebiwszy się przez te wszystkie gówniane kapele tamtejszej sceny, Scent Of Death niczym wojenna machina miażdży słuchacza bardzo mocną produkcją, ukazując niezłe umiejętności i dobrze zaaranżowane kawałki, powodujące spory krwotok z uszu. Faktem, na który kładę nacisk, jest to, że słyszymy tu każdy z instrumentów zaangażowanych w tą masakrę, pracujących tak w każdym utworze, co w dzisiejszych czasach nie jest zbyt pospolite.
Poza całą tą brutalnością ukazaną poprzez ich muzykę, otrzymujemy także spory popis techniki, porównywalny chociażby z Suffocation, czy Cannibal Corpse. Dwa utwory instrumentalne "Perpetual" i zamykający ową lawinę "Epilogue" plują pięknem porównywalnym do instrumentalnych numerów Broken Hope. W sumie jest to coś koło dwudziestu minut porządnie zaaranżowanej muzyki.
Jako że "Entangled In Hate" jest debiutem tych kolesi, świadczy to tylko o tym, że na Scent Of Death powinno się mieć oko, powinno rozglądać się i wyczekiwać na ich pełnometrażowe wydawnictwo, które z pewnością jak diabli pzreleje sporo krwi wokół...
Kwartet Scent Of Death zapewne już zaskarbił sobie szacunek wszystkich tamtejszych fanów dobrego, brutalnego death metalu i jest to na pewno materiał obowiązkowy dla każdego fana tegoż nurtu. Zdobądźcie to i błagajcie o litość![- Lord Darnok]
|
|
|