|
|
r e c e n z j e
|

01 Life Burns!
02 Quutamo
03 Distraction
04 Bittersweet
05 Misconstruction
06 Fisheye
07 Farewell
08 Fatal Error
09 Betrayal / Forgiveness
10 Ruska
11 Deathzone
12 En Vie [bonus]
13 How Far [bonus]
14 Wie Weit [bonus]
15 Bittersweet [videoclip / bonus]
Kolejny, już piąty krążek finskich wiolonczelistów...Po przesłuchaniu go w całości mogę z czystym sumieniem polecic płytę wszystkim, którzy znają Apocalyptice nie od dziś i zapewne nie zawiodą się na swoich idolach. Również tym, którzy jeszcze nie znają finskiego tercetu, tym bardziej polecam.
Całośc materiału jest znakomita, dopracowana w 100%. Mieszanka mocnych, metalowych riffów z łagodnymi dźwiękami wiolonczeli z nuta smutku i melancholii, które bardzo przypominają klimat poprzedniej płyty, "Reflections"Szczególną uwagę chciałabym zwrócic na mocny kawałek "Betrayal" gdzie gościnnie zagrał perkusista Slayer'a Dave Lombardo - dali czadu chłopcy i tak trzymac!!! Oby więcej takich kawałków w przyszłości. Niestety jest jeden mankament tej płyty i z przykrością o tym piszę. Mianowicie chodzi tu o gości, a jaśniej o dwa kawałki: singiel "Bittersweet ", gdzie zarówno jak i w na płycie tak i w clipie występują : Ville Valo (Him) i Lauri Ylönen (The Rasmus) i "Life burns!" . No i po co to było? Mało jest wokalistów 100 razy lepszych od nich? No cóż i tak znajdą się tacy, którym to pasuje .Mnie osobiście nie, i jestem bardzo zawiedziona z tej współpracy... Mimo tego minusa uważam, że i tak warto zaopatrzyc sie w płytę bo jest dobra.
Na zakonczenie dodam, iż dostępna jest również wersja limitowana płyty wzbogacona o trzy utwory i klip do "Bittersweet" plus reportaż z jego planu... [- nataes]
http://www.apocalyptica.com

01 Lunar
02 Neo
03 Minor Earth Major Sky
04 Earth Song
05 Mad World
06 Reghina (Królowa - Hetane Mix)
07 Reghina (Królowa - Closter Trance FP Formula Mix)
08 Ktokolwiek Widział [videoclip]
09 Królowa [videoclip]
10 Podziemny Krąg [videoclip]
"Jak smakuje Twoja krew, Królowo?"
Choć "Reghina", minialbum Closterkeller, jest ich najmniej wampirycznym wydawnictwem, przy słuchaniu tej płyty nie tracę ochoty na bliższy kontakt z bladym, powabnym ciałem i życiodajnym płynem pięknej frontmanki, Anji Orthodox.
Królowa (łac. regina) polskiego gotyku na płycie tej zrobiła to, co przystoi najlepszym - pokazała światowej sławy kompozycje w swoich aranżacjach. Warto dodać, iż są to covery z zupełnie odmiennej stylistyki muzycznej: "Mad World" z repertuaru Tears for Fears jawi się tu jako mocna rockowa kompozycja, w której oprócz najbardziej widocznych gitar pojawiają się jakże typowe dla Closterkeller dziwne elektroniczne smaczki.
"Minor Earth Major Sky" A-ha przewyższa oryginał bogactwem dźwięków, pulsem, mocnym głosem, wielowartwowym brzmieniem opartym oczywiście na riffach i elektronice, ale dodano gitarę akustyczną, a wokal pojawia się jakby z różnych poziomów i jest ciekawie zmodyfikowany.
Gdybym nie wiedziała, że ostatni cover z tej EPki jest autorstwa... Michaela Jacksona-nie uwierzyłabym. To, co Closterkeller zrobił z tą kompozycją gwałci moje uszy w najprzyjemniejszy z możliwych sposobów. Niby piękna, nastrojowa piosenka, jak w oryginale, Anja zaczyna lirycznie, delikatnie, ale wokalna ekspresja w dalszej części po raz któryś udowania mi, że ta kobieta ma najlepszy głos sceny dark. Wydawało mi się, że coverowanie Jacksona to obciach - jednak nie pamiętam już piskliwego i ckliwego oryginału, w głowie może brzmieć mi tylko silny głos Anji, jej krzyk złagodzony partiami chórków - tego na innych jej płytach nie słyszałam. I kosmiczne klawisze, które już na Graphite mnie oczarowały...
A co z własnymi kompozycjami? Delikatny i popowy Lunar, udziwniony fortepianowo - elektroniczny Neo mogłyby się na płycie jak dla mnie w ogóle nie znaleźć. Za to remixy Królowej z Nero potwierdzają dla mnie muzyczny geniusz zespołu, zwłaszcza Trance mix autorstwa gitarzysty i basisty,autor Hetane mix nie pobił ich swoim kunsztem.
Reghina zawiera trzy teledyski. W "Królowej" Anja wyłania się z kąpieli przy świecach i nagle znajduje się na korytarzu szpitala psychiatrycznego, gdzie pięknie wbija szpony w krwawiący łokieć Freddiego, następnie jej twarz upiększona bodypaintingiem pojawia się w szepcząco krzykliwych schizofrenicznych wizjach podmiotu lirycznego,ale prawdziwe piekło ma dopiero nadejść w "Ktokolwiek widział", gdzie pośród czerwonej mgły mrocznie wystylizowany zespół daje koncert diabelskim pomiotom a Orthodox pokazuje swe wdzięki w lateksowym wdzianku. "Podziemny krąg" to zapis koncertu do dvd Act III i ta Anji sukienka... W takiej scenerii chętnie spotkałabym Królową Orthodox, zwłaszcza scena w oświetlonej świeczuszkami wannie mnie do tego zachęca... [- Sanguine de'Viant]
http://www.anja.pl

01 Satyriasis (Intro)
02 Gilded Cunt
03 Nemesis
04 Gabrielle
05 Absinthe With Faust
06 Nymphetamine (Overdose)
07 Painting Flowers White Never Suited My Palette (Instrumental)
08 Medusa And Hemlock
09 Coffin Fodder
10 English Fire
11 Filthy Little Secret
12 Swansong For A Raven
13 Mother Of Abominations
14 Nymphetamine Fix
Nastąpiła kolejna odsłona mistrzów makabry i horroru i choć nie przepadam za kredkami, to tym tworem bardzo mnie zaskoczyli. Płyta, zawiera łącznie 14 utworów o czasie grania 75 min. i mimo, że jest dosyć długa nie jest monotonna. Muzycy postawili na różnorodność i innowacje. Płyta miała klimatem powrócić do największych produkcji jak "Cruelty And The Beast" i sądzę ze plan został wykonany w 120% lub lepiej.
Ale teraz coś o tym, na co wszyscy czekają, czyli muzyka. Kawałki na płycie dosłownie powalają. Pomysły na muzę, innowacje i różne rodzaje poplątane wzajemnie tworzą cos na kształt dzieła zdecydowanie na miarę dzisiejszych czasów.
Myślę, że opisywanie każdego z kawałków to jak pisanie książki, a nie chcę wam psuć zabawy przy słuchaniu i refleksji nad tym dziełem, bo jak znam ludzi każdy tam znajdzie coś innego, co mu się spodoba lub i nie, więc skupie się na opisaniu płyty jako całości.
Kompletnie nowe pomysły, partie fortepianu, kawałki wzbogacone kobiecą wokalizą, czyste rify heavy. Kawałki dość techniczne, wręcz skomplikowane a do tego bardzo melodyjne Niektóre rify są rodem z kultowego Death. Wokale Daniego, które to zawsze mnie doprowadzały do salw śmiechu i kojarzyły się ze wściekłym kaczorem Donald'em nie są już tak skrzeczące i monotonne. Zbliżanie się do czystego śpiewu wyszło nawet dość ciekawie. Materiał, pełen zmian tempa i nastroju, urzeka atmosferą prawdziwego horroru, ale do tego to już Dani z kolesiami zdążyli nas przyzwyczaić. Całość tworzy dość zwięzłą formę. Dla jednych "Nymphetamine" będzie na pewno najlepszą płytą kredek dla innych będzie się nadawała na wyściółkę w koszu na śmieci, ale takie bywają gusta. Jednakże jest wartą uwagi podróżą po deskach teatru makabry, jakiej świat jeszcze nie wiedział. A tym, którym nie podoba się wizualna część tej atrakcji jak przygotowali panowie z Cradle Of Filth to niech zamkną oczy i skupią się wyłącznie na doznaniach muzycznych, bo naprawdę bardzo, bardzo, bardzo warto. [- Mardead]
http://www.cradleoffilth.com

01 Od Nowa
02 Za Mało
03 Między Nami
04 Wypowiem Twoje Imię
05 Uwolnij Mnie
06 Mam Dość
07 Zmowa Milczenia
08 To Jest We Mnie
09 O Tobie
10 Mój Błękit
11 Sen (Instrumentalny)
Co się stało z muzyką zespołu Delight? Dostałam płytę Od Nowa w prezencie i przyznam, że dość niechętnie zdecydowałam się na przesłuchanie jej-wydawało mi się, że nie wyjdą poza kanon gotyckiego metalu ubranego w monotonne wokalizy Pauli. Parafrazując tytułowy utwór... Wciąż nie mogę uwierzyć, że ktoś, kto był tak obcy stał mi się tak bliski-muzycznie i tekstowo! Co prawda już singiel na składance Metal Hammera zapowiadał odejście od dotychczasowego brzmienia ale takiej rewolucji się chyba nie spodziewałam. Być może jestem tylko mroczną laską słuchająca dziwnej muzyki i nie jestem specjalistką od sekcji rytmicznej,ani tym bardziej od brzmienia gitar- ale nie mogę się nadziwić tej fuzji łojenia z komputerowym soundem i jest to zaskoczenie jak najbardziej pozytywne. Tak samo Paula nie jest tylko jedną z ciekawszych lasek mrocznej sceny. Co dla mnie najważniejsze, zgubiła płaczliwą manierę wokalną i częściej śpiewa pełnym głosem, także nieco przesterowanym, krzyczy, szepcze, używa pełnej skali i możliwości swojego głosu.
Dziwne elektroniczne klawisze zamiast smutnych skrzypcowych dźwięków, tak typowych dla patetycznych kompozycji z poprzednich albumów sprawiają, że płyta brzmi bardzo nowocześnie. Po ostatniej trasie Dark Stars gotycko metalowe smutasy w koronkach i żabotach odchodziły skrzywione spod sceny, kiedy Delight serwował swój nowy set. No bo gdzie jest gotycka bogini ze smutkiem na twarzy i jej ponurzy kompani? Muzycy zmienili nieco swój image, zapożyczenia ze stylu cyber mogą kogoś dziwić ale w końcu minęła era papetycznego smęcenia a Paula w swym wdzianku z lampasami i pasiastych zarękawkach przełamuje schemat smutnej niuni.To jest muzyka, której nie wstydziłabym się pokazywać na światowych festach.
Wiele było albumów traktujących o ogólnikowo ujmując-problemach w relacjach damsko męskich. W warstwie tekstowej odbieram tą płytę jako koncept-album. Paula bezlitośnie rozprawia się z kimś, kto ją zawiódł. Dojrzałość tekstów zaskoczyła mnie a także to, jak dobrze brzmią one po polsku, bo to warto podlreślić, że po raz pierwszy płyta jest cała w tej konwencji (oczywiście jest też anglojęzyczna wersja na eksport) Ten akt psychoterapii to przede wszystkim bezpośrednie zwroty do eks partnera ale także oniryczne wizje, refleksje wykraczające poza schemat układu mężczyzna-kobieta. Jeśli wokalistka chciałaby nagrać z zespołem jeszcze kiedyś taką płytę,ja tych zwierzeń naprawdę chętnie posłucham. [- Sanguine de'Viant]
http://www.delight.art.pl

01 Outset
02 Frozen Tears
03 Above The Dream
04 Daemons Of Christ
05 Omnis Moriar
06 Destined To Grope In The Dark
07 Possessed
Ten krakowski kwintet pracuje nad swoją marką od 98 roku, funkcjonując swojego czasu jako Fateland. Po zawieszeniu działalności na pewien okres i zmianach personalnych, ostatecznie, już nazwą, zespół nagrał własnymi siłami i zasobami, wydany w formie digipacka (!) "Decadent Call", niby demo, niby album - diabli wiedzą. Zwał to jak zwał, nie zmienia to w żadnym wypadku postaci rzeczy. Feythland, mimo różnego rodzaju delikatnych niedociągnięć w warstwie dźwiękowej czy prawie nie zauważalnych poślizgnięć wykonawczych świeżego w barwach zespołu garowego, zarejestrowali kawał ciekawego materiału. Trudno jest może w dzisiejszych czasach kogoś szufladkować pod jakimkolwiek względem, jednak myślę że daleko błądzić nie będę stwierdzając, że "Decadent Call" przede wszystkim opiera się na bardzo ciekawie i z głową rozwiązanym symfonicznym blacku. Momentami nachodziły mnie poniekąd, nie do końca wiedzieć czemu, wspomnienia pierwszych tworów Lux Occulty i im podobnym. Energiczne, urozmaicone wokale, przemyślane aranżacje, płynnie i bezboleśnie wpadające w ucho melodie i szalone zmiany tempa. Rozbudowane, doskonale tworzące specyficzną atmosferę klawisze wypełniają tu zarówno tło jak i każdą luźniejszą szparę elegancko łącząc wszystkie zaproponowane elementy w spójną całość.
Podsumowując, "Decadent Call" jest bardzo pozywną pozycją wśród debiutów, wróżąca według mnie całkiem ciekawą przyszłość. Warto tu, bez dwóch zdań, potrzymać rękę na pulsie. [- Lord Darnok]
http://www.feythland.art.pl

01 The Spawn Of Evil Is Comming To Earth For Ours Godless
02 Shadows Of The Grave
03 Worm
04 Ripper
05 Beast
06 Golonka
07 Death
08 Rage
09 The Last March Of The Mankind
10 A Tribute To Black Warriors
11 Sunshine [bonus]
12 War Is Comming [cover Six Feet Under]
13 End Of Days
Tak się złożyło śmiesznie, że od jakiegoś czasu napływają do mnie krążki-niespodzianki i za każdym razem przed odpaleniem takiego zastanawiam się czy będę umiał cokolwiek sensownego napisać na jego temat. Podobnie rzecz się miała z Grave Of Shadows "Shadows Of The Grave". Był to mianowicie dziewiczy kontakt mojej osoby z działalnością tejże kapeli ale jak mawiają, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Ku mojemu zdumieniu zbytnio nie bolało. Wręcz przeciwnie, pozwoliłem sobie zakręcić omawiany krążek parę razy pod rząd, starając się wyssać co do wyssania było. świadomie stwierdzić mogę, że źle nie było.
Iławskie trio grzmoci w klimatach mimo wszystko wolniejszego, stąpającego po twarzy, brudnego deathu. Nie ma tu raczej zbyt wielu kosmicznych jazd czy wypasionych popisów solowych. Jest tu nie mniej jednak całkiem spora dawka ciekawych rozwiązań i przyzwoitych zagrywek zarówno w warstwie instrumentalnej jak i wokalnej. Ciężkie, surowe, wręcz studniowe brzmienie dodaje całości specyficznego smaczku, choć nie każdemu może to przypaść do gustu. Nie do końca jednak rozumiem jednak eksperymentu różnych wokali w różnych kawałkach. Większa część zawartych tu utworów podparta jest wręcz grobowym growlem, dwa zaś wyższym, dzikim, powiedziałbym bardziej blackowym - to samo się ma do dźwięku - niczym z innej bajki. Osobiście jestem za tym pierwszym, zdecydowanie bardziej pasującym do zaprezentowanej na "Shadows Of The Grave" muzy, o wiele lepiej się jak na mój gust prezentuje, komponuje.
Co dziać się będzie dalej z Grave Of Shadows, jak zwykle czas pokaże. Jest tu na pewno dość materiału godnego uwagi i tego nie można Grave Of Shadows odebrać. Jest tu coś co warto dopracować, dopieścić i pociągnąć dalej.
[- Lord Darnok]

01 Blood Path
02 M/K Ultra
03 Eye Of The Abyss
04 Noctifer
Grecka scena nie przestaje mnie zaskakiwać. Co ciekawsze, mniej więcej każda kapela, której uda się wyrwać na szersze wody, wydaje się grzeszyć do bólu bardzo indywidualnym i specyficznym na swój sposób podejściem do własnych kompozycji. To co oferuje powstała w grudniu zeszłego roku formacja Mors In Tabula na tym promo, jest namiastką tego co znajduje się na już spreparowanym pełno-wymiarowym "Blemish". Choć z różnych powodów nie jestem jakimś zagorzałym fanem elektroniczno-industrialnych potworów Mors In Tabula zapodali mi kopa, którego długo popamiętam. Przepełniona agresją, poważnie chora, zakręcona atmosfera, przypominająca momentami soundtrack do lepszego horroru, cechująca ten typ muzy jazda gitar i mroczne wymioty tych greków potrafią porządnie we łbie zakręcić. Można spokojnie głową w ścianę trzepać i tego nie żałować. Nie mniej jednak muzyka Mors In Tabula pozostaje, tak czy inaczej, silną dawką elektronicznych dźwięków rozstawionych na bazie industrialnych fundamentów. Tym samym, nie sądzę aby miała szanse przypaść do gustu różnego rodzaju hermetycznie zamkniętych w swoim niedostępnym światku zakutym pałom. Dla tych natomiast, którzy raczej nie szczędzą sobie ciekawostek raz na jakiś czas, jest to na pewno ciekawa pozycja. Osobiście uważam, że warto choćby przelotem zapoznać się tym cieplutkim wyziewem, którego grecki Metal Hammer uznał za CD promo miesiąca. [- Lord Darnok]
http://www.morsintabula.com

01 Intro
02 Conflict Inside
03 Damned Mortality
04 Revolt In Myself
05 Rise For Victory
06 The Eye Of Inferno
07 In The Name Of Heresy
08 Imminent Chaos
09 Liar's Ressurection
10 Mutilation [cover Death]
Z racji rodzaju promocji jaką ten krążek otrzymał, myślę że nie warto się zbytnio rozwodzić. Spora część z was zapewne już ma "Conflict Inside" w małym paluszku, że tak powiem. A jest przy czym potupać, pomerdać dynią czy nawet podrzeć się. Tak jak na poprzednim krążku "Possessed By Reality" Mutilation zaskoczyli mega-powrotem, tak najnowszą płytą w moim mniemaniu chyba zagięli niejedną nieufną japę.
Prawda jest taka, że Mutilation urośli od czasów poprzedniego wydawnictwa o kilka znaczących klas. Można by oczywiście po raz kolejny opowiadać o najwyraźniejszych wpływach death metalowych bogów starej daty na działalność Mutilation. Można by opowiadać o tym jak dzielnie Mutilation trzymają się korzeni, tak własnych jak i całego death metalowego świata. Na pewno "Conflict Inside" jest krążkiem, który godnie reprezentować będzie Mutilation przez jakiś czas. Najnowszy wyziew Mutilation jest płytą dojrzałą, wystarczająco urozmaiconą jak na ten konkretny styl grania aby być ciekawą i w żadnym momencie nie zanudzającą. Muszę w tym miejscu również wyrazić swoje miłe zaskoczenie nowym growl-machine, który zdecydowanie podkręcił pozytywnie cały materiał.
Mutilation nie próżnuje i w żadnym wypadku nie żartuje. Latka robią swoje i oby tak dalej panowie! [- Lord Darnok]
http://www.mutilation.info

01 A Leaf
02 Shelter
03 If I Were The Rain
04 Of Our Loneliness
05 Lost
No I trafił się kolejny twardy orzech do zgryzienia. Jak opisać muzę w której zawarte jest chyba wszystko co można odnaleźć na metalowym padole? Pochodzący z Bielska-Białej Newbreed prezentuje na najnowszym krążku "Lost" muzykę raczej niezbyt łatwo strawną, na pewno nie dla każdego. Słuchać takiej muzy trzeba po prostu umieć. Bardzo rozbudowane kompozycje, super melodie, popisy solowe - nie tylko gitarowe, zróżnicowane wokale. Nie będę ukrywać, że pierwszym skojarzeniem, które nawiedziło mój zgąbczały mózg był niejaki Opeth, zwłaszcza z ostatnich krążków. Nie wiem czy sprawa rozchodzi się o partie czystych wokali, o zagrywki akustyczne, zakręcone aranżacje czy jeszcze coś innego. Wpływów i naleciałości z działalności Opeth nie da się niestety nie wyczuć. Trudno jednak Newbreed nazwać jakąkolwiek kopią. Za dużo tu się wszystkiego dzieje. Każdy utwór bije mozolnie wypracowanymi rozwiązaniami, połączonymi w bardzo sprytny sposób. Jest to muzyka raczej dla cierpliwych, niewybrednych, lubiących się w różnej maści kombinacjach. Dość przejrzysta produkcja zezwala słuchaczowi wnikać w najskrytsze zakątki "Lost", by móc rozkoszować się każdym dźwiękiem. A jest tu w czym się taplać. Jak już na wstępie napomniałem, jest tu chyba wszystko. Jest tu momentami mrocznie, deathowo, momentami delikatnie jeszcze gdzie indziej psychodelicznie. Całość uważam za ciekawie skomponowaną w dość solidną całość. Widać na tym krążku zarówno przepracowane w pocie czoła godziny jak i zaangażowanie poważnego zaplecza muzycznego. Dobry, obiecujący materiał. [- Lord Darnok]
http://newbreed.metal.pl

01 Demonic Verses
02 The Branch Of Cool Progeny
03 Raging Arsenal Of Waves
04 Blazing Mind
05 Insurrection
06 My Key
07 In The King's Hands
08 The Symphony Of Demonic Sounds
Pewnego kurewsko mroznego dnia zapodałem sobie krążek, który jakiś czas temu zawitał w mych skromnych progach za sprawą Burning Abyss, podkręciłem głośniki, zapiąłem pasy i z uwagą zacząłem się wsłuchiwać w najświeższy produkt tejże hordy, rodem z Opoczna. Nie musiałem długo czekać aby się przekonać na własnej skórze, że panowie z Nomad dobrze wiedzą, co robią. Tak naprawdę to nic w tym odkryciu dziwnego, zwłaszcza że pracują nad swą marką, jakby nie było, dobrą dekadę. Czas ten nie minął bezowocnie, czego najlepszym dowodem jest właśnie "Demonic Verses".
W trakcie słuchania - z przyzwyczajenia - zacząłem poszukiwać tych słabszych punktów, czegoś, co mnie w wyrazny sposób zirytuje, bo niewielką sztuką jest podniecać się najciekawszymi momentami płyty. Po paru kolejnych okrążeniach, nie natrafiając na jakieś istotne, drażniące minusy, przerzuciłem swoją uwagę w pełni na tryb odbierania satysfakcji, której przy "Demonic Verses" mi nie brakło.
Styl zaprezentowany przez Nomad na najświeższym wydawnictwie to, jak sami o tym mówią, Christ Crushing Death Metal. Brzmi konkretnie i tak też wygląda muza Nomad. Gęsty, bezlitosny death metal, utrzymany w średnio szybszych tempach, urozmaicony wolnymi, zakręconymi i ciężkimi niczym walec partiami, pachnącymi dokonaniami takich wielkich zza wielkiej wody, jak choćby Immolation, nawet pod względem gitarowych solówek. Nie jest to w żadnym wypadku jakimkolwiek zarzutem, wręcz przeciwnie. Jest ciekawie i każdy kawałek wnosi coś od siebie do całości, tworząc pełen wizerunek zespołu i włożonej w krążek pracy. Najnowszy twór Nomad może nie odkrywa nowych zakamarków w sferze muzycznej, jest jednak potężną, dobrze wyprodukowaną dawką umiejętnie rozegranego, plującego jadem w chrystusową twarz, death metalu. [- Lord Darnok]
http://www.nomad-band.com

01 Forsaken
02 Pure Harmony Of The Night
03 The Oath To Goddess
04 Dark Paths To Eternity
05 The Hidden Wealth
Jakiś czas temu wpadła w me łapska kolejna miła niespodzianka. Choć z założenia podchodzę dość sceptycznie do rozpoczynających swą działalność, bądź nieznanych mi dotychczas kapel blackowych zostałem tym razem bardzo mile zaskoczony. Po pierwsze Pagan Forest działa od, jak się okazało, dobrych paru lat. Po drugie, jest to, co by nie było, trzeci zarejestrowany materia gdynian. Pomimo zawieszenia działalności na jakiś czas i pewnych, nieuniknionych w tym biznesie, zmian personalnych para diabłów odpowiedzialna za ten twór, swoje w głowie kombinowała. I wykombinowała dość ciekawy materiał oparty na podłożu blackowo-deathowym z wieloma bardzo własnymi kombinacjami. Jest tu zarówno szczypta folku, symfonicznych zagrywek jak i całkiem zgrabnych czystych wokali. Zaskoczenie me zmusiło mnie to do kilku konsekutywnych przesłuchań "Pure Harmony Of The Night", testując czy zakorzenią mi się we łbie pewne jego elementy czy też może za którymś razem promo to, najzwyklej w świecie, znudzi mi się. Co się okazało, można słuchać tego materiału spokojnie parę razy pod rząd i odczuwać z tego powodu satysfakcję. Czuć tu wystarczająco mocno własne podejście muzyków do tworzonego materiału i to się ceni. Trzeba chęci i głowy aby w tak przesyconej badziewiem scenie muzycznej dać się zapamiętać z tej lepszej strony. Słuchając najnowszego wyziewu Pagan Forest, dochodzę do wniosku, że trzon zespołu dobrze zdaje sobie z tego sprawę i co więcej, wyraźnie nie zamierzają się w cudzym gównie taplać. Nie będę ukrywać, że znalazłem na "Pure Harmony Of The Night" jeden element i to w pierwszym kawałku, który jakoś mnie wyprowadza z równowagi ciute ale srał to pies. Choć Pagan Forest żadnymi pionerami raczej nie są i na kolana, bynajmniej jeszcze, nie powalają, to na pewno spłodzili kawał ciekawego, sensownego materiału, z którym śmiało mogą uderzać do ludzi. Podoba się. [- Lord Darnok]

01 Intro
02 Of The Martyrdom
03 Spiritual Dope
04 Cthulhu Rises
Ot, takie sobie niepozorne, dziesięciominutowe, debiutanckie demko, które nie ma bata żeby nie zatrzepotało w jakimś stopniu rodzimą sceną. Jakiś czas temu zaczynałem się obawiać, że tego typu muza obumiera na mych oczach a tu masz ci los. Jednak nadchodzą lepsze czasy. Pierwszoligowa deathmetalowa rzeźnia od początku do końca. Sphere się nie pieści, nie owija w bawełnę, nie udziwnia, nie szuka, zbytnio nie cuduje. Sphere miażdży i jedzie po trupach, nie oglądając się za siebie. Generalnie mówiąc "Spiritual Dope" nie pozostawia wiele do życzenia, chyba, że kolejnych 7 kawałków na pełno-wymiarowym krążku, na myśl którego ślinię się jak na konkretnie zbudowane nastki. Ta muza po prostu kopie po ryju tak jak lubię i nic na to nie poradzę. Całość utrzymana raczej w średnich tempach z konkretnymi przyspieszeniami tu i ówdzie, opatrzona w potężny growl podparty, dla urozmaicenia doznań i wzmożenia rozkoszy, drugim wyższym, chorym wokalem. Może nie jest to materiał nadzwyczaj odkrywczy lecz wykonany w pierwszorzędnym stylu, opatrzony poważnym warsztatem muzycznym. Do tego wszystkiego konkretna, przejrzysta, masywnie solidna produkcja. Nie pozostaje nic innego jak czekać na wydanie oficjalnego albumu i niech ten czas jak najszybciej zleci o! [- Lord Darnok]
http://sphere.metal.pl

01 Larva And Butterfly
02 Enceladus
03 Mezzanine
04 Era Depression
05 Restless Souls (...From the Bruised Nest)
06 Horisun
Dark Industrial Metal - ot takie z grubsza podsumowanie dostałem na załączniku do najnowszego wydawnictwa Strommoussheld. I co by tu jeszcze na ten temat napisac, hmmm... Nie bede ukrywac faktu, że kurewsko ciężko mi się ten krążek studiowało a to z powodu porażającej ilości elektroniki, na bazie której materiał ten został wzniesiony. Tak jak nie jestem i nigdy nie byłem zagorzałym fanem industrialu tak jestem w stanie strawic wiele. W momencie jednak, kiedy muza zostaje wykastrowana, pozbawiona podstawowych instrumentów wchodzących w skład szeroko pojętego metalu od samych jego narodzin, organizm mój odruchowo zaprzestaje jej wchłaniania. Owszem, jest tu przyzwoita dawka gitarowego wiosłowania, całkiem ciekawe wokale i dopracowane aranżacje, dlatego też nie chodzi mi tu w żadnym wypadku o to, że muza ta jest nudna, gorsza, biedniejsza czy diabli wiedzą co. Rzecz w tym, że przerasta mnie to i nigdy nie byłem w stanie podgonic takiego grania nawet pod wpływem, balansującym na krawędzi zatrucia. Jest to naprawdę twardy orzech do zgryznienia i tego nie da się Strommoussheld odmówic. Konkretne określenie muzyki zawartej na tej EP-ce, zdecydowanie odbiega od metalowego podwórka. W żadnym wypadku na pewno nie da się porównac "Halfdecadance" do któregokolwiek z długograjów Samaela, jak to tu i ówdzie zostało wg. mnie mylnie wspomniane. Elektroniczne popisy tych zespołów podróżują po prostu w zupełnie innych kierunkach. Jak się okazuje, elektronika elektronice nie równa. Tak jak wspomniany przed chwilą Samael czy na przykład grecki Mors In Tabula swoimi kawałkami z ostatnich wydawnictw, mimo tego że nasycone elektroniką, potrafili pomiotac mną trochę po ścianach, tak Strommoussheld raczej wgniata swą zawiłością w kanapę zapraszając w podróż, której nie jestem w stanie ogarnąc resztką swoich zgąbczałych zwojów. żeby było ciekawiej, po zapodaniu CD w kompie odpalił się teledysk do D.E.C.E.P.T.I.O.N. Strommoussheld na "Helfdecadance" serdecznie polecam zakochanym przede wszystkim w elektronicznych wojażach, bo jest tu czym się naprawdę porozpieszczac. [- Lord Darnok]
http://www.stommoussheld.com

01 Intro
02 Out Of The Deep
03 Dark Transmission
04 Firebringer
05 The Sea Came In At Last
06 Stranger In The Mirror
07 I Shall Prevail
08 The Zone
09 Insomnia
10 Apopheniac
11 Choices
Kolejna produkcja rodzimej Olsztynskiej formacji i jak sądzę sukces. Nazwali ją "The Beast" i na prawdę trudno się z tym nie zgodzić. Krajowa bestia Death'u jeszcze nie umarła. Vader to w koncu solidna muzyczna firma, pierwsza liga Death'u i jak dotąd nie zawodzi. Na tym krążku każdy znajdzie cos dla siebie, zarówno fanatycy ciężkiego rżnięcia jak i wiara lubiąca nieco starszą szkolę. Na pewno ta płyta zajmie czołowe miejsce w dyskografii i będzie stanowić dużą kropkę nad "i" w dziejach Vadera. Ale wróćmy do konkretów.
Jeśli chodzi o kuchnie to raczej nie ma się nad czym rozwodzić, Vader ma swój niepowtarzalny charakterek grania i brzmienia wypracowany przez lata i do póki nic nie będą z tym kombinować to będzie SUPER.
Intro i 10 utworów tworzą naprawdę mocną i dość długą jak na death kompozycje. Muza jest bardzo ciekawa, mocno zróżnicowana, ale dzięki temu nie nudzi się nawet po kilkudziesięciu przesłuchaniach. Całość jest jak tytułowa bestia, która rusza przed siebie i robi dokładnie to, do czego jest stworzona. Od pierwszej nutki ostro rusza ogniem na wprost, by raz po raz zwolnić jakby wybierając kolejny cel do zniszczenia.
Samo Intro brzmi jak zapowiedz rozpętania totalnej destrukcji, po czym rusza "bestyjka"... Najciekawsze kompozycje, na które warto zwrócić większą uwagę to napewno "Out Of The Deep", "The Sea Came In At Last", reprezentujące mocniejsze akcenty, gdzie "Insomnia" to oddech niczym z Litany. Pózniej "I Shall Prevail", który to przypomina Sodom z płyty M-16 i jest być może nawet najfajniejszym wyziewem na płycie. Ostatni kawałek zaczyna się bardzo nostalgicznie, zamyka płytę i zdawać by się mogło, że bestia się umęczyła i idzie spać, ale nic bardziej mylnego, podrywa się i daje ostatni popis swojej dzikości.....grrrr aż ciarki przechodzą.
Według mnie Vader - "The Beast" jest tworem, który w swojej objętości posiadł to wszystko, co działo się przez dotychczasowa działalność formacji, oraz tendencje i mody grania, jakie przetoczyły się przez scenę muzyczną. Na pewno "The Beast" nie przebije swoją agresywnością takich kultowych pozycji jak "The Profundis" czy "Litany" ale z pewnością pod względem pomysłów i różnorodności przerasta wszystko co powstało wcześniej. Boję się tylko, że ta płyta może być oznaką pewnego rodzaju wypalenia się kapeli i rozpoczęcia, mimo wszytko, nieco stonowanego grania. Obym się mylił. [- Mardead]
http://www.vader.pl
|
|
|